admin
Опубликовано: 10:52, 23 декабрь 2025
О скрипте

— Impreza skończona, przenocujecie na lotnisku — rzuciła gościom od progu Olya, z trudem powstrzymując się.

{short-story limit="540"}
— Impreza skończona, przenocujecie na lotnisku — rzuciła gościom od progu Olya, z trudem powstrzymując się.

— Impreza skończona, przenocujecie na lotnisku — rzuciła gościom od progu Olya, z trudem powstrzymując się.




Olya wróciła do domu o ósmej wieczorem z bolącymi plecami i dudniącą głową. Ostatni dzień w biurze przed urlopem okazał się wyjątkowo chaotyczny: dział kadr z jakiegoś powodu nagle zażądał dokumentów za poprzedni kwartał, skrzynkę mailową zasypały dziesiątki wiadomości, a kolega z sąsiedniego biurka bez przerwy chrupał czosnkowe grzanki, nie zamykając ust.



Olya pracowała jako ekonomistka w niewielkiej firmie transportowej — praca może niezbyt błyskotliwa, ale stabilna. A teraz chciała tylko jednego: ciszy.


W przedpokoju zrzuciła buty, przeszła do kuchni i nalewając sobie kefiru, usłyszała SMS-a. „Zaraz będziemy! Już jesteśmy przy aeroekspresie!” — pisała Lera.


Olya zastygła, nie wierząc własnym oczom. Lera. Żona brata jej męża, Artema. Z tą kobietą Olya zawsze miała napięte stosunki, chociaż Lera mistrzowsko udawała, że są przyjaciółkami. A do tego nigdy nie uprzedzała — ani o telefonach, ani o wizytach. Zawsze: „My już prawie jesteśmy”. I oczywiście z mężem, dwójką dzieci, walizkami i z „małą prośbą — przekoczować dwa dni”.


— Artem! — zawołała Olya do pokoju. — Wiedziałeś, że twoja siostra z rodziną jedzie do nas?


Artem wyszedł, dopinając koszulę. Szykował się do baru na spotkanie ze znajomymi z roku.


— No, Lera wspominała, że mają przesiadkę w Moskwie… Myślałem, że zatrzymają się w hotelu. Ale skoro już jadą…


— Czyli trzeba w trybie pilnym przestawić kanapę do dziecięcego pokoju, schować suszarkę, rozłożyć pościel, znaleźć coś, czym ich nakarmić, i posprzątać w łazience?


Artem zamilkł, lecz po jego twarzy było widać, że rozumiał: siostra znowu wszystkich postawiła przed faktem. I znowu wejdzie do domu jak gdyby nigdy nic, porozrzuca rzeczy, zacznie wszystkim rządzić i wszystko to pod hasłem „kochanie, my dosłownie na jedną noc”.


Kiedy Lera i Igor z dziećmi pojawili się w progu, dom natychmiast wypełnił się hałasem, zapachem fast foodu i głośnym gadaniem. Chłopcy zaczęli skakać po kanapie, Lera zawołała: „Olya, jak ty schudłaś! A masz jeszcze ten kocyk w misie? Dzieci przy nim lepiej zasypiają!” — i od razu ruszyła do sypialni bez zaproszenia. Igor od razu zajął łazienkę, obiecując, że „dosłownie na pięć minut”, które w efekcie przeciągnęły się do czterdziestu.


Olya mechanicznie parzyła herbatę, łapiąc się na myśli, że nienawidzi wyrażenia „dosłownie na jedną noc”. Bo ta „noc” zawsze przeradzała się w trzy–cztery dni.


— Tym razem naprawdę tylko na chwilę — powiedziała Lera, rozsiadając się przy kuchennym stole. — Po prostu między lotami mamy dwadzieścia godzin, no przecież nie będziemy siedzieć z dziećmi na lotnisku. Ale ty się nie martw, my jesteśmy zupełnie bezproblemowi!


W tym momencie do kuchni wpadł młodszy, Siema, wrzeszcząc:


— U was z szafy wypadło czarne pudełko! Ciężkie było, nie mogłem włożyć z powrotem!


Olya poszła do sypialni. Na podłodze leżał dysk twardy, który z Artemem przechowywali jak skarb — były tam stare zdjęcia, dokumenty, nagrania ich synka, którego stracili w piątym miesiącu ciąży. Olya podniosła dysk, otrzepała kurz. Wyglądał na cały. Ale sama sytuacja zabolała jak żywy ogień.


— Może zamknąć sypialnię na klucz? — zaproponowała wieczorem mężowi. — Żeby nikt tam nie wchodził.


— No, Lera nie jest obca, Olenka. Rodzina jednak…


„Rodzina”, — powtórzyła w myślach Olya, zaciskając zęby.


Następnego ranka Olya obudziła się od zapachu smażonych parówek i łomotu w łazience. Lera z dziećmi puścili bajki na pełny regulator, a jeden z chłopców urządził wyścigi samochodowe po kuchennej podłodze.


— Macie dziś jakieś plany? — zapytała, próbując się uśmiechnąć.


— Tak, idziemy na spacer! — odparła radośnie Lera. — Ale najpierw się prześpimy. A możesz nas wieczorem zawieźć do Szeremietiewa? Taksówka jest droga, a z dziećmi niewygodnie. Mamy lot… o matko, jak wcześnie!


— O której?


— O piątej rano. Ale chcemy być już o trzeciej. Bezpieczniej. A ty przecież i tak jesteś na urlopie.


— Jestem na urlopie, ale nie jestem taksówkarzem.


Lera zaśmiała się, jakby to był dowcip.


Olya spojrzała na męża, ten schował się za laptopem. Jego siostra była dla niego jakimś osobnym światem, w który wolał się nie mieszać. Wiecznie zajęta, wielodzietna, „no daj spokój, przecież ona ma ciężko”.


Ciężko, owszem. Ale nie na tyle, żeby nie znaleźć hostelu za półtora tysiąca.


W ciągu tych dwudziestu czterech godzin Lera zdążyła użyć Olyinej kosmetyki, zniszczyć nóż do chleba, upaćkać białe krzesło kremem do opalania, a jej starszy syn wylał jogurt prosto na kanapę, po czym po prostu odwrócił poduszkę i udawał, że nic się nie stało.


Igor milczał: on „ciągle pracuje zdalnie” i „w ogóle nie jest w temacie”.


— Oni nie są ludźmi, oni są huraganem — powiedziała Olya wieczorem swojej przyjaciółce Zoji przez telefon. — I wszyscy udają, że tak ma być. Ale ja przecież nie jestem hotelem.


— A próbowałaś powiedzieć to głośno?


— Jeszcze nie. Artem stara się nic nie zauważać. Jakby jeśli się nie wtrąci, to nic się nie wydarzyło.


Zoya parsknęła:


— Napisz im na czole: „Impreza skończona”. Tylko tak tacy ludzie działają…


Poranek następnego dnia zaczął się od pisków dzieci Lery. Jeden z nich, ten młodszy, znalazł nożyczki i postanowił „ostrzyc niedźwiedzia”. Niedźwiedziem był pluszowy dywanik w pokoju dziecięcym — ulubiona rzecz synka Olyi i Artema, który kupili jeszcze przed ciążą. Teraz „niedźwiedź” nie miał jednego ucha i połowy brzucha.


— Przecież on tylko zabawkę ciął! — wzruszyła ramionami Lera, widząc reakcję Olyi. — No trudno, dywan. Trzeba było go schować dalej. Dzieci — wiadomo, odkrywcy.


Olya nie odpowiedziała. Po prostu wyszła na balkon, usiadła na taborecie i siedziała tak długo, aż palce zesztywniały jej od porannego sierpniowego chłodu. Odkrywcy, no tak.


Tego dnia miała zaplanowaną wizytę u fryzjera i spotkanie z przyjaciółką — wreszcie odetchnąć, poczuć się kobietą. Ale Lera oznajmiła:


— Słuchaj, mam nagłe zlecenie — muszę popracować parę godzin. Posiedzisz z dziećmi? U ciebie tak spokojnie się zachowują, cud po prostu.


— Lera, ja mam swoje sprawy…




— No ale jesteś na urlopie! A mnie naprawdę goni, klient czeka! Posiedzisz dwie godzinki, potem ci się odwdzięczę, serio.


I zniknęła w pokoju z laptopem.


Dzieci natychmiast zabrały się za rozbieranie skrzynek z narzędziami Artema, znalazły wkrętarkę i próbowały przewiercić nogę taboretu. Starszy zrzucał książki z górnej półki, młodszy rozlewał wodę po podłodze — „robimy jezioro”. W pewnym momencie jeden z nich włożył ręce do kociej kuwety i stwierdził, że to „magiczny piasek”.


Olya siedziała na kuchennej podłodze, wycierając kałużę, i myślała: jestem dorosłą kobietą, gospodynią mieszkania. Dlaczego nie potrafię powiedzieć „nie”? Dlaczego pozwalam, by traktowano mnie jak opiekunkę dzieci ludziom, którzy mają gdzieś mój komfort?


Wieczorem Lera wyszła z pokoju, jakby nic się nie stało, z zadowoloną miną:


— Gotowe, oddałam projekt! Dziękuję ci, jesteś złotem! Jutro może jeszcze parę godzin będzie trzeba, jeśli klient przyśle poprawki, ale poza tym — wszystko super!


Olya się powstrzymała. Nawet nie westchnęła.


Następnego dnia ona i Artem wreszcie porozmawiali. A właściwie — próbowali.


— Olenka, no czemu ty się tak nakręcasz? No, pobędą trochę. Widzisz przecież — Lera ma ciężkie życie. Dwójka dzieci, ciągłe zlecenia. Pomóż, jak możesz.


— A kto pomaga mnie, Artem? Kto uważa, że mój czas i mój dom też coś znaczą?


— Ale przecież nie jesteś przeciwko rodzinie…


— Ja jestem przeciwko chamstwu i wykorzystywaniu. To nie jest rodzina, to — bezkarność.


Artem zamilkł, jak zawsze, gdy rozmowa schodziła na trudne tematy. Nie lubił sporów. Wolał święty spokój, nawet jeśli wymagało to zamykania oczu na niesprawiedliwość.


Tego wieczoru Lera postanowiła urządzić „pożegnalną kolację” — w końcu zaraz wylatują. Kolacja polegała na tym, że wyjęła z lodówki ostatnie kotlety, ugotowała makaron, polała wszystko ketchupem i oznajmiła z dumą:


— Olya, no nie obraź się, ale twoje jedzenie jest trochę mdłe. My po prostu lubimy ostrzej, wyraźniej! Więc trochę zreorganizowałam.


„Zreorganizowała” — czyli wyrzuciła pojemniki z przygotowanymi wcześniej potrawami, które Olya zrobiła sobie na cały tydzień. Fasolę, zupę, kapustę, indyka — wszystko wylądowało w śmieciach. „Niesmaczne” — decyzją jednoosobową, bez słowa konsultacji.


Olya patrzyła na pustą półkę w lodówce i czuła, jak coś w środku zaczyna drapać, aż do szaleństwa. Sama nie wiedziała, czy chodzi o jedzenie, o słowa, czy o tę pewność siebie, z jaką brali cudze rzeczy bez pytania.


— Dlaczego to wyrzuciłaś? — zapytała spokojnie.


— To było niejadalne! Nie wiedziałam, że dla ciebie ważne. Trzeba było podpisać.


W nocy przed wylotem Olya i Artem znów spróbowali porozmawiać.


— Ona mnie poniża, Artem. Nie zauważa mnie, nie szanuje. Robi to pod maską uprzejmości, ale wszystko, co robi, jest wygodne tylko dla niej. Nie widzi we mnie człowieka.



Artem zmęczenie przetarł twarz:


— No nie wiem, jak im powiedzieć, żeby ich nie urazić.


— A nie pomyślałeś, że my tu, w tym mieszkaniu, też jesteśmy ludźmi? I że może już czas bronić swojego domu, a nie ich uczuć?


Nie odpowiedział.


Czwarta rano.


Olya obudziła się od głośnych kroków. Lera hałaśliwie pakowała rzeczy — biegała po mieszkaniu, trzaskała drzwiczkami, krzyczała do dzieci, żeby się ubierały. Po chwili w kuchni coś zadźwięczało, jakby wypadł garnek. Potem — zapach kawy. Potem pisk:


— Olenka, nie widziałaś naszego drugiego paszportu? Chyba zostawiliśmy go w salonie!


Olya powoli wstała, przeszła do korytarza. Paszport leżał na parapecie. Bez słowa podała go Lerze. Ta chwyciła go, nie mówiąc nawet „dziękuję”, i znów zniknęła w zamieszaniu.


O 4:30 stali już z walizkami przy drzwiach. Olya nalewała sobie wody w kuchni. Artem stał w przedpokoju, ziewając.


— Olenka! — zawołała Lera. — Słuchaj, pomyśleliśmy — chyba niewygodnie tak wcześnie jechać z dziećmi. A taksówki teraz nie zamówisz. Może zawieziesz nas autem… tak jak się umawialiśmy?


— Nie umawialiśmy się — powiedziała Olya cicho. — Wy po prostu zdecydowaliście.


Lera znieruchomiała, z walizką w dłoni. Siema zawył, starszy zaczął kopać plecak.


— Co masz na myśli?


Olya odstawiła szklankę do zlewu, wytarła ręce.


— Mam na myśli, że impreza skończona. Przenocujecie na lotnisku — rzuciła gościom od progu, ledwo się powstrzymując.


W przedpokoju zapadła cisza. Nawet dzieci nagle ucichły. Lera patrzyła tak, jakby nie rozumiała wypowiedzianych słów. Artem stał ze spuszczonym wzrokiem, z miną winowajcy.


— Ty tak serio? — wyszeptała Lera. — O tej porze?


— A ty serio — wyrzucać cudze jedzenie i rządzić się w cudzym domu?


Olya przeszła do sypialni i cicho zamknęła drzwi. Bez trzaśnięcia, bez krzyku. Po prostu — klik.


Za drzwiami długo nic się nie działo. Potem rozległ się stłumiony głos Artema, potem szuranie walizek. Olya siedziała na brzegu łóżka, nie rozbierając się. Ręce jej drżały.


Po raz pierwszy w życiu powiedziała „nie”. Prawdziwe, twarde „nie”. I świat — nie runął.


Po chwili drzwi się zatrzasnęły. Lera z rodziną wyszli. Bez skandalu. Bez krzyku. Po prostu wyszli. A w mieszkaniu został ciężki, nadęty powietrzny ślad, jak zapach przegrzanego oleju, unoszący się jeszcze długo.


Przez dwa dni nie rozmawiali z Artemem. On to siedział w telefonie, to zmywał naczynia bez przekonania, to gapił się przez okno. Zero oskarżeń, zero wsparcia. W powietrzu wisiało coś nieokreślonego, chwiejnego. Jakby oboje myśleli: „I co dalej?”




Trzeciego dnia jednak przemówił.


— Przesadziłaś.


Olya uniosła brwi.


— Naprawdę? Przesadziłam?


— No… wyrzucić ludzi w nocy. Z dziećmi. Oni liczyli na nas.


— Nie liczyli. Wykorzystywali. „Liczyć” — to prosić, a nie stawiać przed faktem.


Zamilkł.


— A jeśli ja bym twoją mamę obudziła o trzeciej w nocy i powiedziała: „Zawieź mnie, bo jestem zmęczona” — to byłoby w porządku?


Artem przełknął ślinę.


— Lera… ona po prostu taka jest. Od dziecka. Wszystko dzieliliśmy między sobą. Ona — rządzi, ja — łagodzę.


— No to niech teraz ktoś inny łagodzi. Ja nie jestem jej bratem ani wycieraczką.


Lera nie pisała przez tydzień. Potem — wiadomość głosowa. Bez przywitania, bez przeprosin.


— Olya, u Siemy chyba alergia od waszego kota. Co to za antysanitaria u was? Ja bez pretensji, tylko tak na przyszłość — takie rzeczy trzeba uwzględniać, kiedy zaprasza się ludzi z dziećmi.


Olya słuchała w słuchawkach i po raz pierwszy roześmiała się na głos. „Kiedy zaprasza się ludzi”… Oto jest. Główny motyw.


Od tego momentu wszystko w głowie stało się jaśniejsze.


Przyjaciółka Zoya, wysłuchawszy całej historii, tylko prychnęła:


— Typowa narcystyczna osobowość. Wszystko dla niej, wszystko na jej korzyść. A ty dla niej — zasób. Wygodny dywanik. Wiesz, kto jeszcze jest dywanikiem? Domofon. Nacisną — otworzy. Ty byłaś domofonem. A zostałaś człowiekiem. Brawo.


— Dzięki — uśmiechnęła się smutno Olya. — Tylko Artem tego nie podziela.


— Jemu było wygodnie, kiedy milczałaś. Teraz — niewygodnie. Ale to nie twój problem. Niech się nauczy żyć z człowiekiem, nie ze służącą.


Olya zaczęła powoli doprowadzać mieszkanie do porządku. Dopierała ślady ketchupu, wynosiła zepsute zabawki, odkładała książki na półki, poprawiała kwiaty. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że oddycha jej się lżej.


Sąsiadka z piętra, ciocia Marina, spotkała ją przy windzie:


— Wasi goście wyjeżdżali tak wcześnie… Nic pani nie jest? Taka blada pani chodzi.


— Nic mi nie jest — odpowiedziała Olya szczerze. — Po prostu zdrowieję.


— Z czego?


— Z przewlekłego „nie wypada odmówić”.


Po dwóch tygodniach Olya dostała wiadomość od Igora — męża Lery. Pierwszą w całej historii ich znajomości.


Olya, przepraszam, jeśli w jakiś sposób was obciążyliśmy. Nie chciałem się wtrącać, ale rozumiem, że Lera czasem przekracza granice. Nie usprawiedliwiam jej. Chciałem tylko, żebyś wiedziała — nie wszyscy w naszej rodzinie uważają to za normalne. Mam nadzieję, że u was wszystko dobrze.




Długo patrzyła na ekran, nie pisząc nic. A potem odpisała:


Dziękuję. Miło mi, że to rozumiecie. U nas wszystko dobrze. Uczymy się być szczerzy.


Artem nigdy się nie przeprosił. Ale zaczął zmywać naczynia bez proszenia. Kupował produkty. Gotował kolację. Czasem pytał:


— Chcesz dziś, żebym był obok ciebie, czy odwrotnie?


To było dziwne. Trochę obce. Ale na swój sposób wzruszające. Jakby powoli wynurzał się z tego bagna, w którym „zawsze tak było”. Może naprawdę próbował zrozumieć, co się dzieje.


A może — po prostu bał się zostać sam.


Miesiąc później Olya dowiedziała się, że Lera poleciała z dziećmi do mamy, do Krasnodaru. Odpocząć. Najwyraźniej tam było „najbliżej i najwygodniej”. Sama nie zadzwoniła, nie napisała.


Ale pewnego dnia Artem znów wbiegł z telefonem:


— Lera pisze. Z powrotem lecą przez Moskwę. Mają przesiadkę — siedem godzin. Pyta, czy mogą do nas wpaść, wziąć prysznic i się przespać…


Olya nalała sobie kawy. Zrobiła łyk. Spojrzała na męża.


I, ledwo się powstrzymując, rzuciła od progu:


— Impreza skończona. Przenocujecie na lotnisku.


Artem skinął głową. Usiadł do stołu. Po raz pierwszy — bez żadnego sprzeciwu.

Ctrl
Enter
Заметили ошЫбку
Выделите текст и нажмите Ctrl+Enter
Обсудить (0)
Другие материалы рубрики:
Folytatás
28 декабрь 2025
0
Folytatás
28 декабрь 2025
0
Folytatás
28 декабрь 2025
0
Folytatás
28 декабрь 2025
0