Kontynuacja historii
Marta została w kuchni, patrząc nieruchomo na otwarty lodówkę, jakby po raz pierwszy naprawdę zobaczyła jej zawartość. Słowa Clary zawisły w powietrzu ciężko, ale spokojnie — miały w sobie coś ostatecznego, niepodważalnego. W głosie nie było krzyku, tylko pewność, której Marta nie potrafiła zignorować. Clara zamknęła drzwi lodówki cicho i wróciła do biurka. W mieszkaniu zapadła cisza, inna niż zwykle — nie ta codzienna, pełna napięcia, lecz głęboka i gęsta, jakby między nimi coś się naprawdę zmieniło.
Reszta dnia minęła nieoczekiwanie spokojnie. Marta nie trzaskała drzwiami, nie komentowała niczego. Zmywała naczynia w ciszy, a Clara pracowała z założonymi słuchawkami, słysząc jedynie delikatne szumy miasta za oknem. Mimo że nie wymieniły ani jednego słowa, obie czuły, że coś w tym domu pękło — cienka granica, która przez miesiące dzieliła ich na dwa światy, właśnie się rozpuściła.
Wieczorem Lucas wrócił z pracy. Już od progu poczuł, że coś jest inaczej. Nie było narzekań, nie było dźwięku odkurzacza ani zapachu smażonego mięsa. Marta siedziała przy stole z kubkiem herbaty, spokojna, zamyślona.
— Co się stało? — zapytał ostrożnie.
— Nic, — odpowiedziała Clara, nie odrywając wzroku od ekranu laptopa. — Po prostu spokojny dzień.
Marta skinęła głową, nie powiedziała nic. Po raz pierwszy od dawna nie miała potrzeby się tłumaczyć ani oskarżać.
Później Lucas znalazł ją na balkonie. Stała oparta o poręcz, w dłoni trzymała filiżankę, patrzyła na światła miasta.
— Mamo, wszystko w porządku? — zapytał.
— Tak, — powiedziała po chwili. — Po prostu... chyba trochę przesadziłam z tym wszystkim. Nie rozumiałam. Myślałam, że jeśli ktoś nie jest zmęczony fizycznie, to znaczy, że nic nie robi. Ale ta dziewczyna... ona naprawdę pracuje.
Lucas uśmiechnął się łagodnie.
— Wiem, mamo. To inny rodzaj pracy, ale tak samo trudny.
Następnego ranka Clara obudziła się wcześniej niż zwykle. W mieszkaniu unosił się zapach świeżej kawy. Zdziwiła się — to nie była jej pora na przerwę, ale kiedy weszła do kuchni, zobaczyła Martę. Siedziała przy stole, ubrana schludnie, bez śladu wcześniejszego zniecierpliwienia.
— Dzień dobry, — powiedziała cicho Clara.
— Dzień dobry, — odpowiedziała Marta, stawiając przed nią filiżankę. — Zrobiłam kawę. Myślałam... że przyda ci się.
Clara usiadła, zaskoczona.
— Dziękuję. — Uśmiechnęła się lekko.
— Wiesz, — zaczęła Marta niepewnie, — wczoraj wieczorem szukałam w telefonie, co to właściwie znaczy ta twoja praca. Jak to działa, te projekty, klienci... To wszystko wygląda skomplikowanie. Chyba naprawdę trzeba mieć głowę na karku.
Clara milczała chwilę.
— To niełatwe, — przyznała. — Czasem siedzę do nocy. Ale lubię to.
Od tamtej rozmowy coś się zmieniło. Marta zaczęła się wycofywać z wiecznych komentarzy, z ironicznych uwag. Czasem nawet pytała: „Masz dziś ważne spotkanie?” albo przynosiła jej herbatę w czasie pracy. Kiedyś Clara czuła, że każdy dźwięk w mieszkaniu jest walką — teraz, po raz pierwszy, czuła, że mają wspólny rytm.
Pewnego popołudnia usłyszała, jak Marta rozmawia przez telefon z sąsiadką:
— Tak, moja synowa, ta Clara, pracuje na komputerze. Ale żebyś wiedziała, to ciężka robota. Całymi dniami coś projektuje, gada z tymi klientami. I wiesz co? Utrzymuje nas wszystkich. Dziewczyna jest złota.
Clara poczuła, że łzy napływają jej do oczu. To nie były wielkie słowa, ale po raz pierwszy padły bez sarkazmu, bez ironii. Z serca.
Wiosną Clara dostała duży kontrakt z francuską firmą. Wystarczyło jedno mailowe powiadomienie, by całe jej ciało wypełniła ekscytacja. Kiedy wieczorem powiedziała o tym w domu, Marta tylko westchnęła i powiedziała spokojnie:
— Jestem z ciebie dumna, dziecko. Nie wiedziałam, że to wszystko naprawdę tak działa.
Clara uśmiechnęła się szeroko. Nie potrzebowała aplauzu — ten jeden, prosty gest znaczył więcej niż cokolwiek innego.
Z tygodnia na tydzień Marta coraz bardziej się zmieniała. Zaczęła wychodzić z domu, odwiedzać sąsiadki, chodzić na spacery. Opowiadała o Clarze z dumą:
— Moja synowa robi projekty dla Francuzów, reklamuje sklepy, rysuje loga. Na komputerze, rozumiesz? — mówiła z błyskiem w oku.
Kiedyś wstydziła się tego, teraz brzmiała jak matka chwaląca własne dziecko.
Wieczorami często siadały razem przy herbacie. Marta pytała o programy graficzne, o kolory, o pomysły.
— To musi być trudne, tak wszystko wymyślać od zera, — mówiła.
— Trochę, — przyznawała Clara. — Ale satysfakcja jest ogromna.
Z czasem nawet Lucas zauważył zmianę.
— Co się z wami stało? — zapytał żartem, gdy zobaczył je śmiejące się razem w kuchni. — Jeszcze chwila i zacznę się czuć niepotrzebny.
Marta parsknęła śmiechem:
— Po prostu zaczęłyśmy się słuchać, synu. Tylko tyle.
Clara wiedziała, że to „tylko tyle” kosztowało ich obie wiele. Czas, cierpliwość, upokorzenia, chwile ciszy. Ale w końcu doszły do miejsca, gdzie nie musiały już walczyć.
Kilka miesięcy później Marta przyniosła do pokoju Clary zeszyt i powiedziała:
— Zrobiłam listę wydatków. Chcę się dorzucać. Wiem, że to twoje pieniądze utrzymują dom, ale nie chcę być ciężarem. Mam swoją emeryturę, wystarczy na rachunki za prąd.
Clara wstała i przytuliła ją.
— Dziękuję, ale nie musisz.
— Muszę, — odpowiedziała cicho Marta. — Bo teraz wiem, co znaczy naprawdę pracować.
Od tamtej pory w mieszkaniu panował spokój. Gdy Clara miała konferencję, Marta zamykała drzwi, wyłączała telewizor, a po wszystkim pytała: „Jak poszło?” — i słuchała z zainteresowaniem. Niekiedy nawet komentowała: „Dobrze mówisz, pewnie cię polubili.”
Pewnego dnia Clara wróciła z wiadomością, że projekt dla francuskiej firmy zakończył się ogromnym sukcesem. Marta uśmiechnęła się i postawiła przed nią filiżankę kawy.
— Widzisz? Mówiłam, że ci się uda.
— Dziękuję, Marto. Gdyby nie twój spokój ostatnio, nie wiem, czy bym to wytrzymała.
— Spokój przychodzi z wiekiem, — zaśmiała się. — Albo z mądrością.
Clara odwzajemniła uśmiech. Na moment spojrzały na siebie — kobieta młoda i kobieta starsza, różne pokolenia, ale złączone jednym: zrozumieniem.
Za oknem słońce wschodziło nad dachami. W mieszkaniu pachniało kawą i ciepłym chlebem. Clara poczuła, że po raz pierwszy naprawdę jest u siebie. A Marta, nalewając kolejną filiżankę, pomyślała, że wcale nie trzeba rozumieć wszystkiego od razu — czasem wystarczy odrobina pokory, by zobaczyć człowieka takim, jaki jest.
I tak skończyła się cisza, która trwała miesiącami — nie kłótnią, nie łzami, ale prostym porozumieniem, zapachem świeżej kawy i szczerym uśmiechem przy kuchennym stole.
