Kontynuacja historii
Anna zeszła po schodach, zamykając za sobą drzwi. Poranne powietrze było świeże i lekko wilgotne, niebo miało kolor mleka zmieszanego z popiołem. Na ulicy widać było tylko kilka sylwetek – spieszących się ludzi, robotników palących papierosy, starszego mężczyznę wyprowadzającego psa. W oddali słychać było pisk kół tramwaju.
Myślała o Helenie. Zawsze, gdy ją widziała, czuła to samo dziwne połączenie czułości i smutku. Jej była teściowa była kiedyś kobietą stanowczą, uporządkowaną, z niemal wojskową dyscypliną. Ale po śmierci męża jakby przygasła. Gdy jej syn – były mąż Anny – wyjechał do innego miasta i ułożył sobie życie na nowo, Helena została sama. I choć nigdy o tym nie mówiła, zaczęła zależeć od tych krótkich wizyt Anny – byłej synowej, która, wbrew wszystkiemu, była jedyną osobą, która o niej nie zapomniała.
W drodze do zajezdni tramwajowej Anna przypomniała sobie pierwsze miesiące po rozwodzie. Płakała niemal codziennie – zawstydzona, rozgoryczona, z poczuciem pustki. Ale praca ją uratowała. Wśród hałasu, rutyny i tłumu pasażerów odnalazła nowy rytm życia.
Nauczyła się znów uśmiechać, żartować z ludźmi, trzymać bilon w małej skórzanej torbie i po prostu iść dalej. Teraz, patrząc wstecz, nie żałowała niczego.
Na końcu trasy czekał na nią Martin, oparty o barierkę przy tramwaju. Na twarzy miał to samo zmęczone, lecz łagodne spojrzenie człowieka, który pogodził się z losem.
— Dzień dobry, Anno — powiedział, nalewając sobie kawy z porysowanego termosu. — Spóźniłaś się trochę.
— Zatrzymałam się u Heleny — odparła Anna, wchodząc do środka. — Miała zapalone światło.
Martin skinął głową. — Znam to. Często nie śpi po nocach. Starzenie się to ciężka rzecz.
Anna westchnęła. — Myślę, że powinnam ją częściej odwiedzać.
— Już i tak robisz więcej niż jej syn, — powiedział cicho Martin.
Tramwaj ruszył. Miasto budziło się powoli, ulice wypełniały się ludźmi. Anna patrzyła przez okno na twarze przechodniów: kobiety prowadzące dzieci do szkoły, studentów ze słuchawkami w uszach, ludzi z własnymi troskami. Każdy miał swoją historię.
W południe tramwaj był pełen. Anna poruszała się między pasażerami z wprawą. W przerwie spojrzała na telefon – wiadomość od Heleny: „Jeśli możesz, wpadnij wieczorem. Mam coś dla ciebie.”
Po skończonej zmianie niebo było już ciemne, a powietrze pachniało deszczem. Anna poszła pieszo do starego bloku Heleny. Tym razem w oknie było ciemno. Zaniepokojona, zapukała. Po chwili drzwi się otworzyły.
— Ach, Anno, dobrze, że przyszłaś — powiedziała Helena w różowym szlafroku. — Wejdź, kochana.
W salonie pachniało rumiankiem i świeżym chlebem. Na stole leżał stary album ze zdjęciami i małe drewniane pudełko.
— Co to takiego? — zapytała Anna, siadając.
— Znalazłam kilka starych rzeczy. Zdjęcia wasze… i małego Piotra. Pomyślałam, że powinnaś je mieć.
Anna otworzyła album. Na pierwszej stronie fotografia: ona i Piotr w ogródku, obok choinki. To było Boże Narodzenie sprzed rozwodu. Uśmiechała się, a chłopiec trzymał zabawkę w dłoniach.
— Nie pamiętam tego dnia… — szepnęła.
— Ja pamiętam — uśmiechnęła się Helena. — Przyszliście niespodziewanie, z małym tortem. Miałaś wtedy spięte włosy inaczej, wyglądałaś szczęśliwie.
Anna zamknęła album z czułością.
— Heleno, nie trzeba było się fatygować.
— Nie fatygowałam się. Myślałam tylko… chciałabym, żeby mój syn przyszedł na moje urodziny, ale nie wiem, czy przyjedzie. Ty jesteś inna. Ty nie zapomniałaś.
Anna milczała. Poczuła dziwne wzruszenie — ciepłe i bolesne jednocześnie. Przez te wszystkie lata Helena była jedyną osobą, która jej nie oceniała.
— Może przyjedzie — powiedziała cicho. — Napiszę do niego.
— Nie, zostaw — uśmiechnęła się smutno Helena. — Jeśli będzie chciał, przyjdzie. Jeśli nie… będziemy tylko my dwie. I Piotr, jeśli będzie mógł.
Cisza między nimi była spokojna, prawie kojąca.
Anna spojrzała na dłonie starszej kobiety — delikatne, z cienkimi żyłkami. Pomyślała, że czas zmienił je obie, ale też je zbliżył.
— Znalazłaś kogoś, Anno? — zapytała Helena.
— Nie, — odparła po prostu. — Próbowałam, ale… nie wyszło.
— Jesteś jeszcze młoda — powiedziała Helena. — Ale czasem lepiej być samej niż z kimś, kto cię nie widzi. Wiem coś o tym.
Po chwili Helena wyjęła z pudełka złożony list.
— Zostawiam ci to — powiedziała. — Jeśli coś mi się stanie, daj go mojemu synowi. To dla niego, ale nie chcę wysyłać pocztą.
Anna wzięła list, obiecując w duchu, że go dopilnuje.
Kiedy wyszła, padał lekki deszcz. Pachniało wiosną i mokrą ziemią. Szła powoli, z listem w kieszeni, myśląc o tym, jak dziwnie układa się los — jak jedne więzi się zrywają, a inne, pozornie słabsze, stają się najtrwalsze.
W następnych tygodniach widywały się często. Przygotowania do urodzin wniosły do mieszkania Heleny ciepło i radość. Zamówiła mały tort, kupiła kwiaty, nawet nową sukienkę. Mówiła, że to „dla atmosfery”.
W dniu urodzin Anna przyszła z Piotrem. Chłopiec wyrósł — miał jej oczy i łagodny uśmiech.
Helena przytuliła ich oboje, łzy błyszczały jej w kącikach oczu.
— Przyszliście… jak dobrze, że przyszliście.
Wieczór upłynął na śmiechu, wspomnieniach i herbacie. Po dziesiątej Piotr zasnął na kanapie, a kobiety siedziały obok siebie, przeglądając stare zdjęcia.
— Dobrze wiedzieć, że po tym wszystkim ktoś jednak został — wyszeptała Helena.
Anna ujęła jej dłoń. — Niektóre więzi nigdy się nie zrywają.
Kilka miesięcy później Helena odeszła spokojnie, we śnie. List został u Anny. Odesłała go synowi Heleny, jak obiecała. Odpowiedzi nigdy nie otrzymała — ale nie czekała na nią.
Pewnego poranka, gdy jej tramwaj sunął po mokrych torach, Anna spojrzała w niebo i się uśmiechnęła. W ciszy miasta wydawało jej się, że słyszy ciepły, łagodny głos Heleny: „Dziękuję, że zostałaś.”
I po raz pierwszy od dawna Anna poczuła, że nie jest już sama.
