Zainstalowałam kamerę, żeby złapać złodziejkę–synową, ale gdy zobaczyłam nagranie, ziemia usunęła mi się spod nóg
Zainstalowałam kamerę, żeby złapać złodziejkę–synową, ale gdy zobaczyłam nagranie, ziemia usunęła mi się spod nóg
„Znikają rzeczy? Sprawdź swoich.” Tę frazę wyniosłam jeszcze od matki. Dlatego kiedy z mojej szkatułki zniknęły rodowe kolczyki, a z koperty — duża suma pieniędzy, od razu wiedziałam, kogo podejrzewać. Synową. Cichą, skromną Katię, która mieszka z moim synem w wynajmowanym mieszkaniu i zbyt zazdrośnie patrzy na moje dobra.
Zobacz więcej
psa
psem
Pies domowy
animaux de compagnie
Zwierzęta domowe
Żeby wyprowadzić ją na czystą wodę, zamontowałam w salonie ukrytą kamerę. Spodziewałam się zobaczyć na nagraniu jej kradzież, ale gdy obejrzałam film, zrozumiałam, że prawdziwy złodziej jest o wiele straszniejszy. I cały ten czas patrzył na mnie z lustra.
Anna Pietrowna zawsze była dumna z porządku w swoim dwupokojowym mieszkaniu. Każda serwetka na wypolerowanej komodzie, każda książka na półce, każda porcelanowa figurka — wszystko miało swoje miejsce.
Ten skrawek stabilności i przewidywalności był jej twierdzą, jej światem, w którym była pełnoprawną gospodynią. Ale ostatnio w tej twierdzy pojawił się wyłom. Niepokój, lepki i nieprzyjemny, wprowadził się do jej duszy kilka tygodni temu, a dziś przybrał wyraźną, przerażającą formę.
Zniknęły kolczyki. Nie byle jakie — matczyne, rodowa pamiątka z maleńkimi, jak krople rosy, diamentami.
Przewróciła szkatułkę do góry nogami po raz trzeci. Aksamitne wnętrze było puste dokładnie w tym miejscu, gdzie zawsze leżały. Serce zaczęło bić tak mocno, że aż huczało jej w uszach. Sprawdziła wszystkie szuflady komody, wysypała bieliznę z kosza, zajrzała pod łóżko. Na próżno. Kolczyki jakby wyparowały. A w głowie, wbrew jej woli, pojawił się jeden jedyny obraz — Katia. Jej synowa.
Katia była tu wczoraj. Przyniosła zakupy i swój nieodłączny sernik, który Anna Pietrowna uważała za mdły, ale z grzeczności zawsze chwaliła. Siedziała tu, w salonie, piła herbatę i trajkotała o czymś.
O nowej pracy Igora, o planach na urlop. Anna Pietrowna wtedy jeszcze pomyślała, z jaką zazdrością Katia patrzy na jej mieszkanie. Oni z Igorem mieszkali przecież w wynajmowanej kawalerce na obrzeżach, a Katia, wychowana w skromnej rodzinie, zawsze — jak się Annie wydawało — z ledwo ukrywanym zachwytem oglądała jej kryształy i zabytkowe meble.
„Przecież prosiła, żeby je przymierzyć w zeszłym tygodniu — przypomniała sobie. — Mówiła: Jaka to piękność, Anno Pietrowno, jak pani pięknie w nich wygląda”. A sama wpatrywała się w nie jak drapieżnik.
Anna Pietrowna usiadła na kanapie. Nie, to niemożliwe. Katia oczywiście nie była ideałem. Zbyt prosta, zbyt głośna, zbyt… nie taka, o jakiej marzyła dla swojego Igora. Ale kradzież? To już poza granicami. Chociaż… kto wie, co siedzi w głowie takich cichych prowincjuszek? Może mają długi? Igor przecież nigdy się nie przyzna.
Wieczorem zadzwonił syn.
— Mamo, cześć! Jak się czujesz? Katiusza mówi, że byłaś jakaś milcząca, kiedy przyszła. Wszystko w porządku?
Głos Anny Pietrowny zadrżał. Chciała od razu wszystko wyrzucić z siebie, ale coś ją powstrzymało. Oskarżyć bez dowodów — znaczy ustawić syna przeciw sobie.
— Wszystko dobrze, Igor, — wysyczała. — Po prostu boli mnie głowa. Trochę się zmęczyłam.
— Powinnaś odpocząć, mamo. Może przyjedziesz do nas na weekend?
— Nie — ucięła. — Mam tu… sprawy. Igor, powiedz, u was z pieniędzmi wszystko dobrze? Żadnych problemów?
Po drugiej stronie zapadła pauza.
— Mamo, o co chodzi? Wszystko jak zwykle. Pracujemy. A co się stało?
— Nic takiego — jej głos stał się histeryczno-kapryśny. — Po prostu zapytałam! Już nawet zainteresować się nie można! Zawsze wszystko trzymacie w tajemnicy!
— Jakie tajemnice, mamo? Uspokój się. Wszystko dobrze. Jeśli czegoś potrzebujesz, po prostu powiedz.
„Powiedzieć? — pomyślała z goryczą, odkładając słuchawkę. — Powiedzieć, że twoja Kasieńka chyba grzebie w moich szkatułkach? I co zrobisz? Znów zaczniesz jej bronić i mówić, że coś sobie wymyślam”.
Podeszła znowu do komody i przeciągnęła palcem po zakurzonej powierzchni. Kurz. Katia wczoraj ścierała kurz. Była tu. Sama, kiedy Anna Pietrowna poszła do kuchni nastawić czajnik. Ledwie kilka minut. Wystarczająco, by otworzyć szkatułkę i wsunąć kolczyki do kieszeni.
Myśl była tak jasna i ostra, że nie miała już prawie żadnych wątpliwości. Chłodna wściekłość mieszała się z poczuciem krzywdy. Krzywdy na syna, który nie widzi oczywistego, i na synową, która tak podstępnie wbiła jej nóż w plecy. „Nic nie szkodzi — wyszeptała w ciszę pustego mieszkania. — Wyciągnę cię na światło dzienne. Na pewno”.
Minął tydzień. Kolczyki się nie znalazły. Anna Pietrowna przeszukała mieszkanie jeszcze kilka razy, zaglądając w najdziwniejsze miejsca, ale wszystko na próżno. Zaczęła źle spać, budząc się w nocy przy najmniejszym szelestem. Wydawało jej się, że ktoś chodzi po mieszkaniu, otwiera szuflady, grzebie w jej rzeczach.
Za każdym razem ze strachem zapalała światło, ale w pokoju była tylko gęsta, lepka cisza. W ciągu dnia zrobiła się nerwowa i podejrzliwa. Wydawało jej się, że sąsiedzi patrzą na nią z potępieniem, jakby wiedzieli o jej „rodzinnym wstydzie”.
W czwartek przyszła pora zapłacić rachunki. Anna Pietrowna zawsze trzymała potrzebną sumę w kopercie, w szufladzie biurka, pod stertą starych kartek. Wyjęła kopertę, otworzyła i zamarła. Zamiast dwunastu tysięcy leżało tam siedem. Pięć tysięcy rubli zniknęło.
Panika ścisnęła jej gardło. To niemożliwe. Doskonale pamiętała, jak przeliczała pieniądze po otrzymaniu emerytury. Katia! Katia była tu we wtorek. Odwiedzić ją. Znowu przyniosła swój durny sernik. Siedziała, opowiadała coś o koleżance, która kupiła samochód na kredyt. Pewnie dawała do zrozumienia! Jakby mówiła: nam też potrzebne są pieniądze, a ty trzymasz tu skarbonkę bez pożytku.
Dłonie zaczęły jej drżeć. Anna Pietrowna chwyciła telefon i wybrała numer syna.
— Igor! — niemal krzyknęła do słuchawki, nie dając mu dojść do słowa. — Zginęły mi pieniądze! Pięć tysięcy! Ze stołu!
— Mamo, uspokój się — usłyszała zmęczony głos Igora. — Jesteś pewna? Może je wydałaś i zapomniałaś? Albo przełożyłaś gdzie indziej?
— Nie jestem wariatką! — zapiszczała, czując, jak po policzkach spływają łzy krzywdy i bezsilności. — Niczego nie wydałam, nigdzie nie przekładałam! Najpierw kolczyki, teraz pieniądze! Nie rozumiesz, co się dzieje?! To twoja żona! Ona była tu we wtorek!…
Zainstalowałam kamerę, żeby złapać synową-złodziejkę, a kiedy zobaczyłam nagranie, ziemia usunęła mi się spod nóg
„Znikają rzeczy? Sprawdź swoich.” To zdanie wyniosłam jeszcze od matki. Dlatego kiedy z mojej szkatułki zniknęły rodzinne kolczyki, a z koperty — spora suma, dokładnie wiedziałam, o kim myśleć. O synowej. Cicha, skromna Katia, mieszkająca z moim synem w wynajmowanym mieszkanku, patrzyła na moje rzeczy z aż nadto wyraźną zazdrością.
Aby wyprowadzić ją na czysto, zamontowałam w salonie ukrytą kamerę. Czekałam, że na nagraniu zobaczę jej kradzież, ale gdy obejrzałam taśmę, zrozumiałam, że prawdziwy złodziej jest o wiele straszniejszy. Przez cały ten czas patrzył na mnie ze … lustra.
Anna Pietrowna zawsze była dumna z porządku w swoim dwupokojowym mieszkaniu. Każda serwetka na wypolerowanej komodzie, każda książka na półce, każda porcelanowa figurka — wszystko miało swoje miejsce.
Ta wysepka stabilności i przewidywalności była jej twierdzą, jej światem, w którym była pełnoprawną gospodynią. Ale ostatnio w tej twierdzy pojawiła się wyrwa. Niepokój, lepki i nieprzyjemny, zagnieździł się w jej duszy kilka tygodni wcześniej, a dziś przybrał wyraźną, przerażającą postać.
Zniknęły kolczyki. Nie byle jakie — matczyne, rodzinne cacko z maleńkimi diamentami jak krople rosy.
Przekopała szkatułkę po raz trzeci. Aksamitne wnętrze było puste w tym gniazdku, gdzie one zawsze leżały. Serce zabiło tak mocno, że w uszach zabuło. Sprawdziła wszystkie szuflady komody, wytrząsnęła bieliznę z kosza, zajrzała pod łóżko. Na próżno. Kolczyki jakby wyparowały. W głowie, mimo woli, pojawił się jeden jedyny obraz — Katia. Jej synowa.
Katia wpadła wczoraj. Przyniosła zakupy i swój niezmienny sernik, który Anna Pietrowna uważała za mdły, ale z uprzejmości zawsze chwaliła. Siedziała tu, w salonie, piła herbatę i plotkowała o czymś.
O nowej pracy syna, Igora, o planach na urlop. Anna Pietrowna wtedy jeszcze pomyślała, z jaką zazdrością Katia ogląda jej wyposażenie. Sami bowiem z Igorem mieszkali w wynajętej kawalerce na peryferiach, a Katia, wychowana w skromnej rodzinie, zawsze, jak się zdawało Annie Pietrownej, ze słabo skrywanym zachwytem wpatrywała się w jej kryształy i starą meblościankę.
„Przecież prosiła ostatnio, żeby je przymierzyć — przypomniała sobie. — Mówiła: ‚Jakie ładne, Anno Pietrownо, w ogóle pasują pani’. A oczy miała wbite w nie. Drapieżnie.”
Anna Pietrowna usiadła na kanapie. Nie, to niemożliwe. Katia oczywiście nie była nikim szczególnym. Zbyt prosta, zbyt głośna, zbyt… nie taka, o jakiej marzyła dla swojego Igora. Ale kradzież? To już poza granicą. Chociaż… kto wie, co siedzi w główkach tych cichych prowincjuszek? Może mają długi? Igor przecież nigdy by się nie przyznał.
Wieczorem zadzwonił syn.
— Mamo, cześć! Jak się masz? Katjusza mówi, że byłaś dziś jakaś milcząca, gdy wpadła. Wszystko w porządku?
Głos Anny Pietrownej zadrżał. Chciała wyrzucić wszystko od razu, ale coś ją powstrzymało. Oskarżać bez dowodów — to znaczy nastawić syna przeciwko sobie.
— Wszystko w porządku, Igiełek — wyszeptała. — Po prostu boli mnie głowa. Trochę jestem zmęczona.
— Powinnaś odpocząć, mamo. Może przyjedziesz do nas na weekend?
— Nie — odcięła. — Mam tu… sprawy. Igorze, powiedz, u was z pieniędzmi wszystko w porządku? Żadnych kłopotów?
Na drugim końcu słuchawki zapadła cisza.
— Mamo, o czym ty mówisz? Wszystko jak zwykle. Pracujemy. Co się stało?
— Nic takiego — głos jej stał się histeryczno-kapryśny. — Po prostu się zapytałam! Już i pytać nie wolno! U was wszystko w sekrecie!
— Jakie sekrety, mamo? Uspokój się. Wszystko jest dobrze. Jeśli czegoś potrzebujesz, tylko powiedz.
„Powiedzieć?” — pomyślała z wyrzutem Anna Pietrowna, odkładając słuchawkę. — „Powiedzieć, że twoja Katjuszka najwyraźniej grzebała w moich szkatułkach? A co zrobisz? Znowu zaczniesz jej bronić, powiesz, że to ja sobie wmawiam”.
Znowu podeszła do komody i przesunęła palcem po zakurzonej pokrywie. Kurz. Katia wczoraj ścierała kurze. Była tu. Sama, gdy Anna Pietrowna weszła do kuchni nastawić czajnik. Zaledwie parę minut. Wystarczająco, żeby otworzyć szkatułkę i włożyć kolczyki do kieszeni.
Myśl była tak jasna i wyraźna, że wątpliwości prawie nie było. Zimna wściekłość mieszała się z urazą. Uraza do syna, który nie widzi oczywistego, i do synowej, która tak podstępnie wbiła nóż w plecy. „Nic to” — wyszeptała w ciszę pustego mieszkania. — „Wyprowadzę cię na czysto. Na pewno wyprowadzę”.
Minął tydzień. Kolczyków jak nie było, tak nie ma. Anna Pietrowna przeszukała całe mieszkanie jeszcze kilka razy, zaglądając w najbardziej niewyobrażalne miejsca, ale wszystko na próżno. Zaczęła źle spać, budząc się w nocy przy najmniejszym szmerze. Wydawało jej się, że ktoś chodzi po mieszkaniu, otwiera szuflady, grzebie w jej rzeczach.
Za każdym razem z lękiem zapalała światło, ale w pokoju panowała tylko gęsta, lepka cisza. W dzień stawała się podejrzliwa i nerwowa. Zdawało jej się, że sąsiedzi patrzą na nią z potępieniem, jakby znali jej „rodzinny wstyd”.
W czwartek nadszedł czas na opłacenie rachunków. Anna Pietrowna zawsze trzymała potrzebną kwotę gotówki w kopercie, w szufladzie biurka pod stosem starych pocztówek. Wyjęła kopertę, otworzyła ją i zamarła. Zamiast dwunastu tysięcy leżało tam siedem. Pięć tysięcy rubli zniknęło.
Panika ścisnęła gardło. To nie mogło się stać. Dokładnie pamiętała, jak przeliczała pieniądze po otrzymaniu emerytury. Katia! Katia wpadła we wtorek. Wpadła w odwiedziny. Znowu przyniosła swój głupi placek. Siedziała, opowiadała coś o koleżance, która kupiła samochód na kredyt. Chyba dawała do zrozumienia! Że i im potrzebne są pieniądze, a u ciebie leży skarbonka nie ruszana.
Ręce jej zadrżały. Anna Pietrowna chwyciła telefon i wykręciła numer syna.
— Igor! — prawie wrzasnęła do słuchawki, nie dając mu dojść do słowa. — Zniknęły mi pieniądze! Pięć tysięcy! Z szuflady!
— Mamo, uspokój się — zabrzmiał zmęczony głos Igora. — Jesteś pewna? Może je wydałaś i zapomniałaś? Albo przeniosłaś gdzie indziej?
— Nie jestem szalona! — wrzasnęła, czując, jak po policzkach spływają łzy urazy i bezsilności. — Nic nie wydałam i nigdzie nie przenosiłam! Najpierw kolczyki, teraz pieniądze! Nie rozumiesz, co się dzieje?! To twoja żona! Była u mnie we wtorek!…
— Mamo, przestań! — głos Igora stał się ostry. — Nie chcę tego słuchać. Katia nigdy w życiu by tego nie zrobiła. Nakręcasz się. Wiesz przecież, że ostatnio masz problemy z pamięcią… to klucze gubisz, to okulary.
— Z pamięcią?! — zadławiła się oburzeniem. — Chcesz powiedzieć, że oszalałam?! Pamiętam wszystko doskonale! A ty oślepsiałeś z miłości do swojej złodziejki! Bronisz ją, a matkę swoją gotów możesz do wariatkowa wsadzić!
— Mamo, nie to mówiłem. Po prostu sprawdź jeszcze raz porządnie, proszę. Znajdą się.
— Nic się nie znajdzie! — wrzasnęła i odłożyła słuchawkę.
Płakała, siedząc na podłodze w przedpokoju. Syn jej nie wierzy. Uważa, że to stara, chora kobieta z kaprysami. Wszystko przez Katię. To ona nastawiła go przeciw matce. Podpowiada mu, jaka teściowa jest nie do zniesienia, wszystko zapomina, wszystko miesza. Żeby potem, gdy ona obczyszczę całe mieszkanie, Igor powiedział: „No, mama sama gdzieś wsadziła i zapomniała”.
W sobotę przyjechali razem. Katia, jak gdyby nigdy nic, uśmiechnięta, podała jej torebkę z pomarańczami.
— Dzień dobry, Anno Pietrownо! Przywieźliśmy trochę witamin.
Anna Pietrowna odsunęła się od niej jak od trędowatej.
— Nic mi nie trzeba — wysyczała, patrząc na synową z nieukrywaną nienawiścią. — Lepiej oddalibyście to, co zabraliście.
Katia zamarła. Uśmiech zniknął z jej twarzy.
— O czym pani mówi?
— O czym ja? — histeryczne tony znów przebiły się przez jej głos. — O tym, że w tym domu zaczęły znikać rzeczy! Cenne rzeczy! Pieniądze! Gdy tylko pewne osoby wpadają w odwiedziny!
Igor zrobił krok do przodu, zasłaniając żonę.
— Mamo, umówiliśmy się. Przestań o tym mówić.
— Ach, umówiliście się?! — zaśmiała się Anna Pietrowna nerwowo, zrywając się w śmiechu. — Dogadujecie się za moimi plecami, jak mnie okraść, co?! Myślicie, że jestem starą głupią i nic nie rozumiem?
— Anna Pietrownо, przysięgam, nic nie brałam — powiedziała cicho Katia, a w jej oczach stały łzy. — Po co pani to robi?
— Po co! — odcięła Anna Pietrowna. — Bo prawdy nie da się ukryć! Proszę wyjść. Nie chcę was widzieć. Ani jednego, ani drugiego!
Ona zatrzasnęła drzwi tuż przed nosem i oparła się o nie, ciężko oddychając. Serce waliło jak oszalałe. Wyrzuciła ich. Ale to było konieczne. Teraz pozostała sama. Sama przeciw nim. I dowodzić swojej racji będzie musiała też sama. Myśl, która przedtem wydawała się dzika i obca, teraz przybrała postać wyraźnego planu. Jeśli słowa nie pomogą, trzeba pokazać. Pokazać niepodważalny dowód.
Decyzja zapadła nagle, jasna i zimna jak zimowy ranek. Kamera. Potrzebna ukryta kamera. Ta myśl, jeszcze niedawno wydająca się wyrwaną z tanich kryminałów, teraz wyglądała na jedyne wyjście. Anna Pietrowna nigdy nie była zbyt dobra z techniki, ale internet potrafi cuda. Drżącymi od emocji palcami wpisała w wyszukiwarkę: „kupić mini-kamerę do domu niezauważalną”.
Strona zaproponowała dziesiątki wariantów: kamery zamaskowane jako ładowarki, zegarki, długopisy, nawet guziki. Wybrała najbardziej niepozorną — mały czarny sześcian wielkości kostki do gry, który można było schować gdziekolwiek. W opisie było: „Wysoka rozdzielczość, czujnik ruchu, nagrywanie na kartę pamięci”. Idealne. Złożyła zamówienie z dostawą do paczkomatu, żeby Igor z Katią przypadkiem nie dowiedzieli się o zakupie.
Dwa dni oczekiwania ciągnęły się jak wieczność. Prawie nie wychodziła z domu, podskakując przy każdym dzwonku domofonu. Gdy przyszło SMS-owe powiadomienie, narzuciła płaszcz i niemal pobiegła do paczkomatu. Odbierając małe pudełeczko, czuła się jak szpieg na misji. Serce waliło z mieszaniny strachu i ekscytacji.
W domu, zamknąwszy drzwi na wszystkie zamki, rozpakowała zakup. Maleńka kamera i instrukcja w kilku językach. Z trudem, po prawie dwóch godzinach i kilku restartach staruszka-laptopa, zdołała ją ustawić. Jakość obrazu była zaskakująco ostra. Na ekranie monitora widziała własny salon, swoją kanapę, swoją wypolerowaną komodę.
Miejsce „zasadzki” wybrała od razu. Na półce z książkami, wśród porcelanowych słoników i pamiątek przywiezionych z sanatorium, kamera będzie całkowicie niezauważalna. Ostro wcisnęła ją między pulchnego krasnala a malowaną matrioszkę, skierowawszy obiektyw dokładnie na komodę, gdzie stała szkatułka, i na biurko, na którym leżała ta sama koperta.
Teraz potrzebna była przynęta. Anna Pietrowna wyjęła ze kredensu staroświecę srebrną łyżeczkę — podarunek po babci. Rzecz nie tak cenna jak kolczyki, ale też pamiątkowa. Położyła ją w najbardziej widocznym miejscu, obok szkatułki. A w kopercie na stole demonstracyjnie położyła parę dużych banknotów, żeby było widać, jeśli ktoś ją uchyli. Pułapka była gotowa.
Samej zadzwoniła do syna. Głos miała nadmiernie spokojny, nawet trochę skruszony.
Zobacz więcej
Zwierzęta domowe
psem
Pies domowy
psa
animaux de compagnie
— Igiełek, wybacz mi. Trochę się wczoraj uniosłam. Starzeję się, jestem nerwowa. Przyjeżdżajcie proszę. Tęsknię. I upiekłam wasze ulubione ciasto z jabłkami.
Igor, ucieszony pojednaniem, od razu się zgodził.
— Oczywiście, mamo! Wpadniemy jutro po pracy. Katia też bardzo się martwiła.
„No pewnie, że się martwi” — pomyślała jadowicie Anna Pietrowna. — „Plan pada”.
Cały następny dzień spędziła jak na szpilkach. Dziesiątki razy sprawdzała, czy kamera działa, czy kąt jest wystarczający. Czuła się reżyserką złowieszczego spektaklu, w którym główna rola złoczyńcy przypadała jej synowej. Pod wieczór ogarnęło ją dziwne uczucie. Lekki wstyd za to, co robi.
W końcu szpieguje swoich bliskich. Ale potem przypominała sobie pustą przegródkę w szkatułce, braki w kopercie, protekcjonalny ton syna przez telefon i wszelka litość parowała. Nie, postępuje słusznie. Broni siebie i swojego domu. Po prostu chce poznać prawdę. A o prawdę trzeba walczyć.
Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, poprawiła fryzurę, nałożyła na twarz maskę uprzejmej gospodyni i poszła otworzyć. Pułapka się zatrzasnęła. Pozostało tylko czekać.
Wieczór zamienił się w teatr absurdu. Anna Pietrowna krzątała się w kuchni, wyjmowała z piekarnika ciasto, nalewała herbatę, a sama jednym okiem bez przerwy obserwowała salon. Każdy krok Kati, każdy jej gest odbijał się w głowie Anny Pietrownej głośnym echem. Oto Katia poprawiła poduszkę na kanapie. Oto wzięła z półki książkę, przejrzała i odłożyła na miejsce.
— Mamo, ciasto jest po prostu wyśmienite! — powiedział Igor, zajadając już drugi kawałek.
— Staram się dla was — odpowiedziała sucho Anna Pietrowna, nie spuszczając wzroku z Katii.
Katia siedziała spięta, czuła lodowate odrzucenie teściowej. Próbowała zacząć rozmowę, opowiadała zabawną historię z pracy, ale jej słowa tonęły w ciężkiej, lepkiej ciszy.
— Anno Pietrowno, czy nie boli pani głowa? Jakoś dziś pani taka cicha — zapytała z autentyczną troską.
— U mnie wszystko w porządku — ucięła Anna Pietrowna. — Lepiej pilnuj siebie.
Igor rzucił matce pełne wyrzutu spojrzenie.
— Mamo!
— A co „mamo”? Daję tylko dobrą radę. W życiu trzeba być bardzo uważnym. Zwłaszcza na cudze rzeczy.
Katia pobladła i spuściła wzrok do filiżanki. Nie odezwała się już ani słowem do końca wieczoru. Atmosfera przy stole stała się przytłaczająca. Słychać było tylko brzęk łyżeczek o porcelanę i tykanie starych zegarów na ścianie. Anna Pietrowna czuła satysfakcję. Niech się denerwuje. Niech poczuje, że grunt pali się jej pod nogami.
W końcu Igor wstał.
— Dobra, mamo, musimy już iść. Jutro wcześnie wstajemy. Dzięki za kolację.
Zaczęli ubierać się w korytarzu. Anna Pietrowna wyszła ich odprowadzić.
— Katia, mogłabyś mi pomóc? — poprosiła nagle. — Trzeba wyjąć ze schowka słoik z ogórkami, ciężki jest, a mnie złapało w krzyżu.
Igor chciał iść sam, ale Anna Pietrowna zatrzymała go.
— Ty się ubieraj, synku, bo się przeziębisz. My z Katiuszą szybko załatwimy.
To był jej plan. Zostawić Katię samą w salonie choćby na minutę. Schowek znajdował się na końcu korytarza, obok kuchni.
— Oczywiście, Anno Pietrowno — zgodziła się cicho Katia.
Poszły korytarzem. Anna Pietrowna specjalnie marudziła w schowku, przekładając słoiki i udając, że nie może znaleźć właściwego. Serce podskakiwało jej do gardła. „No dalej — poganiała w myślach synową. — Masz minutę. Wystarczy, żeby chwycić łyżeczkę”.
Kiedy wróciły, Igor już wiązał sznurówki. Katia w milczeniu założyła buty i wyszli. Anna Pietrowna, zatrzasnąwszy drzwi, nie pobiegła od razu sprawdzić „miejsca zbrodni”. Nie, zachowała przerwę jak doświadczony myśliwy. Na spokojnie sprzątnęła ze stołu, pozmywała naczynia. I dopiero kiedy w mieszkaniu znów zapanowała idealna cisza, z wstrzymanym oddechem podeszła do komody.
Srebrna łyżeczka leżała na swoim miejscu.
Anna Pietrowna znieruchomiała. Rozczarowanie było tak wielkie, że aż ugięły się pod nią kolana. Nie wzięła. Wystraszyła się? A może ona się myliła i Katia naprawdę nie miała z tym nic wspólnego? Nie, to niemożliwe. „Za mało czasu jej dałam — uznała. — Albo coś podejrzanego zauważyła”.
W nocy prawie nie spała. Plan się nie powiódł. Czuła się głupio i jednocześnie jeszcze bardziej rozzłoszczona. To znaczy — trzeba czekać. Czekać na następną wizytę. Prędzej czy później złodziejska natura Katii się ujawni. Kamera stoi na swoim miejscu. Zegar tyka. A napięte struny tego koszmarnego wieczoru nadal dźwięczały jej w uszach, nie pozwalając zasnąć. Czekała na finał, nie mając pojęcia, jak straszny się okaże.
Tydzień po wizycie syna ciągnął się nieznośnie długo. Anna Pietrowna czuła się jak myśliwy, który rozstawił sidła i teraz siedzi w ukryciu. Prawie nie wychodziła z domu, bojąc się przegapić „moment prawdy”. Karta pamięci w kamerze mogła przechowywać nagrania z kilku dni, więc postanowiła obejrzeć wszystko, co zebrało się od dnia instalacji, aby poznać pełny obraz.
Pewnego wieczoru, kiedy niepokój stał się całkiem nie do zniesienia, w końcu się zdecydowała. Zasłoniwszy zasłony i zamknąwszy drzwi, usiadła przy stole z laptopem. Ręce miała zimne i wilgotne.
Wsadziła kartę pamięci i otworzyła folder z plikami wideo. Dziesiątki krótkich nagrań automatycznie zarejestrowanych przez kamerę po wykryciu ruchu. Zaczęła od początku — od dnia instalacji kamery.
Pierwsze pliki były nudne: oto ona sama przechodzi przez pokój, oto ściera kurz. Potem pojawił się sobotni plik. To był dzień ich wizyty. Obejrzała go — napięta kolacja, jej własne uszczypliwe uwagi, przestraszona twarz Katii. Nic nowego. Żadnych podejrzanych ruchów ze strony synowej, ani podczas kolacji, ani w tej jedynej minucie, kiedy została w pokoju sama. Rozczarowanie mieszało się ze złością.
Przeszła do nagrań z następnego dnia. Niedziela. Dzień. Na ekranie pojawiła się ona sama. Anna Pietrowna weszła do salonu, rozejrzała się. Jej ruchy były jakieś nerwowe, szarpane. Podeszła do komody, wzięła szkatułkę, wysypała na dłoń kilka pierścionków i broszek.
Przyjrzała im się, a potem — ku swojemu przerażeniu na ekranie — zobaczyła, jak jeden z nich spada na podłogę i toczy się pod komodę. Jej „ekranowe ja” nawet tego nie zauważyło. Po prostu wsypała biżuterię z powrotem do szkatułki i wyszła. Anna Pietrowna siedząca przed laptopem zakryła usta dłonią. Przecież szukała tego pierścionka dwa dni! Była pewna, że Katia też go zabrała!
Drżącymi palcami otworzyła następny plik. Poniedziałek, około południa. Znów ona. Tym razem jej ekranowa kopia podeszła do biurka. Wyjęła kopertę, w której trzymała pieniądze na rachunki. Anna Pietrowna wytężyła wzrok.
Na nagraniu jej „sobowtór” przeliczył banknoty, potem wyjął jeden, największy, i poszedł z nim do kuchni. Kamera nie widziała, co tam robi, ale po minucie wróciła już z pustymi rękami. Serce Anny Pietrownej zamarło. Ona tego nie pamiętała. W ogóle. Ona nie brała pieniędzy z koperty.
Ciężko oddychając, zatrzymała nagranie i jak we śnie podeszła do biurka. Ręce jej drżały, gdy wyjmowała kopertę. Przeliczyła banknoty. W oczach jej pociemniało. A więc to nie wytwór chorej wyobraźni, nie paranoja. Pieniądze naprawdę zniknęły. I właśnie widziała, kto je wziął. Ona sama.
Gdzie je schowała? W pamięci była tylko dźwięcząca pustka. Powlokła się do kuchni, z przyzwyczajenia zaglądając do pustych wazonów i słojów na kasze. Bez rezultatu. W rozpaczy opadła na krzesło przy kuchennym stole, przykrytym starą ceratą. Przesunęła po niej dłonią i natrafiła palcami na niewielki zgrubiały punkt, którego wcześniej nie było. Z niedowierzaniem uniosła róg ceraty.
I znieruchomiała. Pod nią, starannie przyciśnięty do blatu, leżał złożony na pół dobrze znany banknot.
Teraz prawda okazała się o wiele straszniejsza niż wszelkie podejrzenia. Czym innym jest znaleźć własną „skrytkę” i zaśmiać się z własnej zapominalstwa — a czym innym zobaczyć niepodważalny dowód, że wykonujesz bezsensowne, nielogiczne czynności, a twój mózg natychmiast wymazuje je z pamięci. Ona nie po prostu zapomniała. Ona straciła kontrolę.
Dotarła do pliku nagranego dziś rano. Około dziesiątej. Drzwi cicho się otworzyły. Weszła Katia. Miała własne klucze — czasem wpadała, by zostawić zakupy, jeśli wiedziała, że teściowa poszła do przychodni albo na zakupy. Katia odstawiła torbę na podłogę i w tej chwili jej wzrok padł na coś błyszczącego pod komodą. Schyliła się i podniosła… pierścionek. Nie schowała go do kieszeni. Spojrzała na niego, potem na szkatułkę, a na jej twarzy odbiło się nieskończone zmęczenie. Podeszła i delikatnie odłożyła pierścionek do szkatułki.
Następnie przeszła do salonu. Nie rozglądała się, lecz skierowała się prosto do serwantu, gdzie w rządku stały porcelanowe wazoniki — dawna kolekcja Anny Pietrowny. Katia zaczęła metodycznie, jeden po drugim, brać je do rąk i zaglądać do środka. Anna Pietrowna przed monitorem znieruchomiała. Co ona robi?
W trzecim z kolei wazoniku coś błysnęło. Katia ostrożnie wysypała zawartość na dłoń. To były one. Matczyne kolczyki z maleńkimi, jak krople rosy, diamentami. Te same, od których zaczęło się całe to piekło. Katia długo patrzyła na nie, a na jej twarzy nie było radości odnalezienia — była głęboka, bezdenna żałość. Bez słowa podeszła do komody, otworzyła szkatułkę i położyła kolczyki na ich miękkim, aksamitnym miejscu.
Anna Pietrowna zatrzymała nagranie i obraz zamarł. Chwiejąc się, podeszła do swojej komody. Ręce trzęsły się tak mocno, że nie od razu zdołała otworzyć szkatułkę. Otworzyła. Kolczyki były na miejscu. Zwrócone. Wróciła do laptopa i znów uruchomiła nagranie.
Katia na ekranie działała spokojnie, zwyczajnie, jakby to był jej codzienny obowiązek — chodzić za teściową i naprawiać skutki jej dziwnych zachowań. Ona wszystko wiedziała. Od dawna.
Anna Pietrowna siedziała wpatrzona w zastygły kadr z twarzą Katii. Świat nie tylko runął — wywrócił się na lewą stronę. Nie było żadnej złodziejki. Nie było spisku. Była tylko straszna, postępująca choroba, która dzień po dniu pożerała jej rozum. I był ktoś, kogo nienawidziła i podejrzewała, a kto przez cały ten czas był jej cichym aniołem stróżem, chroniącym ją przed samą sobą i przed hańbą.
Łzy paliły oczy, ale nie płakała. Siedziała tylko, ogłuszona ciężarem wstydu i lodowatym strachem przed przyszłością.
Kolejne dwa dni spędziła jak we mgle. Nie wychodziła z mieszkania, nie odbierała telefonów. Jedzenie nie przechodziło jej przez gardło, sen nie przychodził. Siedziała w fotelu, wpatrzona w jeden punkt, i w nieskończoność odtwarzała w myślach tamto nagranie.
Każde ostre słowo skierowane do Katii, każde podejrzliwe spojrzenie, każde niesprawiedliwe oskarżenie paliło ją teraz od środka jak rozżarzone żelazo. Oskarżała o kradzież osobę, która najwyraźniej od dawna rozumiała, że dzieje się coś złego, i cicho, delikatnie starała się naprawiać skutki jej ubytków pamięci. Ta myśl była nie do zniesienia. Wstyd był tak wszechogarniający, że pragnęła zapaść się pod ziemię, zniknąć, byle tylko nie patrzeć synowej w oczy.
Strach narastał lodowymi falami. Co będzie dalej? Dziś chowa kolczyki, jutro zapomni wyłączyć gaz. A pojutrze? Zapomni, jak się nazywa? Zgubi się na ulicy? Zawsze była silną, niezależną kobietą, przywykłą wszystko kontrolować. A teraz własny umysł ją zdradzał, zamieniając w bezradną, żałosną osobę. Najstraszniejsze było to, że własnymi rękami odpychała jedynych ludzi, którzy mogli jej pomóc. Syna, który próbował coś zasugerować. I synową, która widząc wszystko, milczała i chroniła jej spokój.
Jak teraz spojrzeć im w oczy? Jak prosić o przebaczenie? Słowa więzły jej w gardle. „Wybacz, Katiu, myślałam, że jesteś złodziejką, a tak naprawdę ja tracę rozum”. Brzmiało to jak bełkot szaleńca. Wyobraziła sobie tę rozmowę i oblał ją gorąco. Zobaczy w ich oczach litość. Tego bała się najbardziej. Nie nienawiści, nie wyrzutów — lecz właśnie litości. Litości dla starej kobiety, której umysł się sypie.
Telefon uporczywie dzwonił. Na ekranie pojawiło się „Igorek”. Patrzyła, aż zamilkł. Potem przyszła wiadomość: „Mamo, wszystko w porządku? Martwimy się. Katia nie może się dodzwonić. Przyjedziemy wieczorem.”
Wieczorem. Przyjadą wieczorem. Panika znów zacisnęła jej klatkę piersiową. Nie była gotowa. Nie mogła. Rzuciła się do drzwi i zamknęła je na dodatkowy zamek. Schowa się. Uda, że nie ma jej w domu. Ale to była tchórzliwość. Ucieczka przed nieuchronnym.
Usiadła na kanapie. Nagranie. Kamera nadal stała na półce, jej małe czarne oko patrzyło na nią niemo. To było jej przekleństwo i jej jedyne zbawienie. Nie potrafi wyjaśnić wszystkiego słowami. Nie starczy jej sił. Ale może pokazać. Pokazać im tę straszną prawdę, którą odkryła o sobie. To będzie jej spowiedź. Jej błaganie o przebaczenie i pomoc. Zebrała resztki woli, wyjęła kartę pamięci i znów umieściła ją w laptopie. Będzie czekać. Z dowodem jej winy i jej choroby.
Wieczorem, równo o siódmej, rozległ się dzwonek. Natarczywy, pełen niepokoju. Anna Pietrowna siedziała w fotelu naprzeciw laptopa, z nagraniem ustawionym na właściwej scenie. Serce waliło jak oszalałe. Wzięła głęboki oddech i poszła otworzyć.
Na progu stali Igor i Katia. Oboje poruszeni.
— Mamo, co się dzieje? Dlaczego nie odbierałaś? O mało nie zwariowaliśmy! — wyrzucił z siebie Igor.
Katia patrzyła na nią w milczeniu, w jej oczach nie było urazy, tylko głęboki niepokój.
Anna Pietrowna nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Po prostu odsunęła się, wpuszczając ich do mieszkania, i bez słowa wskazała na salon. Weszli, wymieniając zdezorientowane spojrzenia.
— Usiądźcie, proszę — wyszeptała spierzchniętymi ustami.
Usiedli na kanapie. Anna Pietrowna została stojąc, opierając się o oparcie fotela, by nie upaść.
— Ja… muszę wam coś pokazać — wydusiła z trudem. — Nie potrafię tego wyjaśnić. Po prostu… patrzcie.
Nacisnęła „play”.
Pierwsze minuty oglądali w milczeniu. Napięta kolacja, jej kąśliwe uwagi, przestraszona twarz Katii. Igor zmarszczył brwi, Katia spuściła głowę.
Kiedy na ekranie pojawiła się sama Anna Pietrowna, błąkająca się po pokoju jak cień, Igor pochylił się do przodu.
— Mamo? Co to?
Milczała, wczepiona palcami w fotel. Zobaczyli, jak chowa pieniądze, jak ukrywa kolczyki. Na twarzy Igora pojawił się szok i niezrozumienie. Odwrócił się do matki, ale zobaczył tylko jej skamieniały profil.
A potem na ekranie pojawiła się Katia. Zobaczyli, jak odnajduje pieniądze i odkłada je do koperty. Jak znajduje kolczyki, a po jej policzku spływa łza. Jak odkłada je do szkatułki.
W pokoju zapadła grobowa cisza. Słychać było tylko ciche buczenie laptopa.
Igor powoli spojrzał na żonę. Katia siedziała ze spuszczoną głową, a jej ramiona drżały. Spojrzał na nią, potem na ekran, potem na matkę. A w jego oczach zaczęło pojawiać się zrozumienie. Przerażające, miażdżące.
Anna Pietrowna nie mogła już stać. Nogi się pod nią ugięły i upadła na kolana.
— Wybacz… — wyrwało się jej wraz z szlochem. — Katienka, wybacz mi… Ja… ja nie wiedziałam…
Płakała jak dziecko, trzęsąc się cała. To był płacz wstydu, strachu i rozpaczy.
— Myślałam, że to ty… Byłam tak okrutna… A ja… jestem chora… Tracę rozum…
Katia podniosła głowę. Jej twarz była mokra od łez. Wstała, podeszła do teściowej i uklękła obok niej. Nie powiedziała „a nie mówiłam” ani „dlaczego mi to zrobiłaś”. Po prostu ją objęła. Mocno. Jak obejmuje się przerażone dziecko.
— Mamo… — powiedziała cicho, i w tym słowie nie było ani cienia fałszu. — Cichutko, mamo. Już dobrze. Jesteśmy przy tobie.
Igor podszedł i przykucnął obok nich, kładąc ręce na ramionach obu kobiet. Patrzył na matkę, a w jego spojrzeniu nie było litości — była głęboka, bolesna miłość.
— Damy radę, mamo — powiedział stanowczo. — Słyszysz? Razem sobie poradzimy. Wszyscy razem.
Anna Pietrowna płakała w ramionach synowej, czując, jak lodowy pancerz strachu i samotności, który więził ją przez ostatnie tygodnie, zaczyna pękać pod ciepłem ich objęć. Nie wiedziała, co ją czeka. Walka z chorobą, wizyty u lekarzy, powolne gaśnięcie świadomości. Przerażało ją to. Ale teraz wiedziała jedno. Nie jest sama.
Jej pułapka, przygotowana dla innego, zatrzasnęła się na niej samej. Ale to ona przyprowadziła ją do ocalenia. Gorzkiego, strasznego — ale jednak ocalenia — w ramionach rodziny, którą o mało nie zniszczyła.
