admin
Опубликовано: 23:04, 22 декабрь 2025
О скрипте

— Zamknij się! — wrzeszczała teściowa, domagając się, żebym oddała jej „syneczkowi” dostęp do pieniędzy. Wyrzuciłam ich oboje z mieszkania!

{short-story limit="540"}
— Zamknij się! — wrzeszczała teściowa, domagając się, żebym oddała jej „syneczkowi” dostęp do pieniędzy. Wyrzuciłam ich oboje z mieszkania!

— Zamknij się! — wrzeszczała teściowa, domagając się, żebym oddała jej „syneczkowi” dostęp do pieniędzy. Wyrzuciłam ich oboje z mieszkania!




– A żeby cię jasny piorun trafił! – zapiszczał Igor, a po pokoju przemknął biały błysk: wazon ze sztucznymi stokrotkami walnął o ścianę. Szkło posypało się na podłogę, odbiło światło lampy, a błyszczący odłamek musnął nogę Anny.


Zobacz więcej
Oboje
oboje
Obój
animaux de compagnie
Pies domowy
chien
Zwierzęta domowe
Nawet nie drgnęła.


– Ty chyba kompletnie zwariowałeś?! – jej głos przeszedł w pisk. – Kirill śpi!


– A ty co wyprawiasz, co?! – podskoczył do stołu, chwycił telefon, wciskał ekran tak, jakby chciał zrobić w nim dziurę palcem. – Karta nie działa! Stoję w sklepie jak ostatni idiota! Matka czeka, a ja bez grosza!


– Bo zablokowałam dostęp – odpowiedziała Anna cicho, ale twardo.


– Co?


– Konto. Zamknęłam konto.


Zastygł, jakby ktoś go uderzył.


– Jak to… po co?


– Pomyśl chwilę. Ja też potrafię liczyć. W tym miesiącu wyciągnąłeś prawie sto tysięcy! I wszystko — „mamie na buty”, „mamie na lekarstwa”. Ona co, obija sobie nogi złotem?


Igor poczerwieniał.


– To moja matka, jasne?! Ona mnie wychowała! Jestem jej coś winien!


– A ja nie jestem ci nic winna? – Anna oparła się dłońmi o ścianę, jakby miała zaraz upaść. – Mamy kredyt, rachunki, dziecko… a ty finansujesz jej garderobę!


– Zamknij się – zrobił krok bliżej, żyły na szyi mu nabrzmiały. – Oddaj dostęp.


– Nie.


– Oddaj, powiedziałem!


Z pokoju dziecięcego dobiegł płacz. Chłopiec krzyknął przez sen, potem rozpłakał się głośno, spazmatycznie.


– Widzisz, co robisz! – wrzasnął Igor. – Straszyć dziecko!


– To ty je straszysz – minęła go Anna – swoim wrzaskiem!


Kirill siedział na łóżku, zapłakany, ściskał w dłoniach pluszowego tygryska. Anna usiadła obok, objęła go, głaskała po głowie.


– Już dobrze, kochanie, już dobrze…


Ale w środku wszystko było odwrotnie. Nie „dobrze” — tylko jeden wielki kłąb.


Ciężki, lepki, gorzki.


Rozumiała: tym razem to nie zwykła kłótnia. To punkt bez powrotu.


Dwanaście lat razem — i wszystko na nic. Ile razy wybaczała te „mamusiowe przelewy”, przymykała oko na „pożyczyłem koledze”, „kupiłem narzędzia”, „pomagam kuzynce”. A wczoraj w końcu nie wytrzymała — otworzyła aplikację bankową, przewinęła w dół. I zobaczyła. W pół roku — prawie czterysta tysięcy.


Wtedy ugięły się pod nią nogi.


– Idź do taty – powiedziała cicho Kirillowi, kiedy przestał pociągać nosem. – A mama zaraz wyjdzie na chwilkę, dobrze?


Włożyła kurtkę, chwyciła torebkę.


– Dokąd idziesz? – Igor stał przy drzwiach, pięści zaciśnięte, oczy szalone.


– Przewietrzyć się.


– Nie wyjdziesz, dopóki nie odblokujesz dostępu.


– Odsuń się.


– Nie.


Telefon na kanapie zawibrował.


– Widzisz?! – wcisnął jej ekran w twarz. – Mama dzwoni! Stoi w sklepie i czeka! Przez ciebie!


Anna minęła go i wyszła. Trzasnęła drzwiami.


Na klatce schodowej pachniało wilgocią i kurzem. Powietrze było ciężkie, jesienne — październik przyszedł niezauważenie.


Na zewnątrz wiatr przeszywał do kości. Wieczorne miasto było szare jak stara poszewka: kałuże, mokre liście, leniwie mrugający sygnalizator. Anna ruszyła w stronę przystanku, nie myśląc, dokąd jedzie. Chciała po prostu odejść. Daleko od jego głosu. Od wyrzutów, wrzasków, niekończących się usprawiedliwień.


Autobus podjechał niemal od razu. Usiadła przy oknie, oparła czoło o szybę.


W domu został syn, i serce jej ścisnęło — ale wiedziała, że Igor go nie tknie. Nigdy nie podniósł ręki. Na nią — owszem, słowem, presją, ale nie fizycznie. Jeszcze nie.


Gdy autobus dojechał do centrum, Anna wysiadła. Centrum handlowe świeciło blaskiem, pachniało kawą i wanilią. Ludzie mijali ją z torbami, ktoś się śmiał. Każdy miał swoje życie. U niej — same pęknięcia.


Błąkała się między witrynami, aż znalazła kawiarnie na trzecim piętrze. Zamówiła cappuccino. Siedziała, trzymając kubek obiema rękami, żeby się ogrzać.


Telefon szarpał się na stole, ekran rozbłyskiwał. „Igor”, „Igor”, „Igor”. Potem — „Mama Igora”. Potem znów on.


Anna kliknęła „wycisz”.


Nie zdążyła nawet ochłonąć, gdy przyszedł SMS z nieznanego numeru:


„Muszę z panią porozmawiać. Chodzi o Igora. Bardzo ważne. Kawiarnia ‘Amaretto’, za godzinę. Adres: ul. Kotowa 18”.


Przeczytała trzy razy.




Oszust? A jednak poczuła coś innego — intuicję.


Postanowiła pójść.


Kawiarnia okazała się mała, starawa, z odpadającym szyldem i zapachem cynamonu. Przy stoliku w głębi siedziała kobieta. Młoda, około trzydziestki, zmęczona, w taniej kurtce. Anna już miała się odwrócić, gdy tamta wstała i niezdarnie poprawiła brzuch.


Ciężarna.


– Pani Anna? – zapytała cicho, jakby bała się własnego głosu. – Jestem Waleria. Mogę pani zająć chwilę?


Anna usiadła. Czuła, jak wewnątrz coś z niej uchodzi.


– Przepraszam, wiem, to… niespodziewane – Waleria mówiła szybko, łapiąc oddech. – Nie jestem pani wrogiem. Po prostu muszę powiedzieć prawdę. Jestem z Igorem od dwóch lat. I… dziecko jest jego. Piąty miesiąc.


Słowa uderzyły jak policzek. Dwa lata. Piąty miesiąc.


Anna patrzyła bez mrugnięcia. W końcu wydusiła:


– Dlaczego mi to pani mówi?


– Bo on oszukuje i panią, i mnie. – Waleria miętosiła serwetkę, wyginała palce. – Mówił, że się rozeszliście. Że mieszka sam, tylko „nie złożył papierów rozwodowych”. A dziś zobaczyłam korespondencję — pisał do pani: „wrócę późno, mam zebranie”. Zrozumiałam, że cały czas żył z panią.


Anna długo milczała. Patrzyła na Walerię, na brzuch pod kurtką. Tam rosło nowe życie, i to było jak dodatkowy cios.


– Te pieniądze – powiedziała cicho. – Które „przelewa matce”…


– Dla mnie – skinęła Waleria. – Na wynajem. Nie pracuję, ciąża jest zagrożona. On pomaga, mówi, że „to tylko na chwilę, zaraz będziemy razem”.


No proszę. Wszystko się złożyło.


Anna roześmiała się krótko, bez radości.


– No to gratulacje dla nas obu. Dwie kobiety, jedna wypłata.


– Przepraszam. Nie wiedziałam. Gdybym wiedziała…


– Daj spokój – machnęła Anna. – On jest mistrzem. Okręci każdego wokół palca, matkę zrobi świętą, a siebie — męczennikiem.


Siedziały w milczeniu. Za oknem jesienny deszcz kreślił ścieżki po szybie.


– Co pani teraz zrobi? – zapytała Waleria.


– Nie wiem. Jeszcze nie wiem. A pani?


– Urodzę. A dalej zobaczymy.


Anna skinęła głową. Wyjęła telefon.


Piętnaście nieodebranych, trzy wiadomości od teściowej. Ostatnia — jak nóż:


„Jeśli nie oddasz pieniędzy, będziesz żałować”.


Anna pokazała ekran Walerii.


– Widzisz? Taka to „szlachetna dusza”.


– On mi też o niej opowiadał – uśmiechnęła się smutno Waleria. – Że chora, że nie powinnam „się wtrącać”. A kiedy chciałam pomóc, prawie na mnie nakrzyczał.


Anna dopiła zimną kawę i wstała.


– Czas. Trzeba postawić kropki nad i.


Gdy weszła do domu, Igor stał przy oknie. Ręce w kieszeniach, twarz wściekła, jak u zagnańego wilka.


– Gdzie byłaś? – warknął. – Dziecko siedziało samo!


– Wiem. Byłeś z nim. Wszystko w porządku?


– Nie, nie w porządku! Oszalałaś?! – zrobił krok. – Gdzie byłaś?…


Anna spojrzała mu prosto w oczy.


– Do twojej Walerii.


Zamarł. Tylko na sekundę, ale to wystarczyło.


– Co?


– Jest w ciąży. Z tobą. I to ty ją utrzymujesz.


Milczał. Potem odwrócił wzrok.


– To nie tak.


– Oczywiście, że „nie tak”. U ciebie zawsze wszystko „nie tak”. Tylko że ona nosi twoje dziecko. A ty kupujesz mu przyszłość za mój rachunek.


Podeszła bliżej.


– Igor, składam pozew o rozwód.


– Nie waż się.


– Za późno.


Parsknął złośliwym śmiechem.


– Myślisz, że wygrasz? Mieszkanie jest wspólne.


– Nie. Moje. Kupione przed ślubem.


Gwałtownie się odwrócił, oczy zaszły mu krwią.


– Nie daruję ci tego.


– Nie musisz. Nawet nie oczekuję.


Mruknął coś pod nosem, zaklął i trzasnął drzwiami.


Anna została sama.


W mieszkaniu było cicho. Słychać było tylko, jak w rurach burczy woda.


Poszła do syna. Spał, wtuliwszy twarz w poduszkę. Policzki miał mokre, rzęsy posklejane.


Anna usiadła obok, położyła dłoń na jego włosach.


– Wszystko będzie dobrze, kochanie – wyszeptała. – Ze wszystkim sobie poradzimy.


Następne dni ciągnęły się jak mokra wata.


Igor nocował w domu, ale mówił tylko przez zaciśnięte zęby. Telewizor huczał, jakby miał zastąpić rozmowę.


Teściowa pojawiła się trzeciego dnia, bez zapowiedzi. Władowała się do środka kluczem, który kiedyś sama sobie wyprosiła.


– Zniszczyłaś moją rodzinę! – wrzasnęła od progu. – Przez ciebie mój syn na bruku skończy!


Anna uniosła brwi.


– Pani syn sam wszystko zniszczył.


– On jest mężczyzną! Mężczyźni wszyscy chodzą na boki! A ty widocznie nie potrafiłaś go utrzymać!


Kirill przylgnął do matki, przestraszony, i rozpłakał się.


– No widzi pani – powiedziała spokojnie Anna – nawet dziecko nie wytrzymuje pani krzyku.


Raisa Pietrowna machnęła rękami, coś poburczała i wyszła, klnąc pod nosem.


Drzwi trzasnęły, zostawiając po sobie zapach drogich perfum i taniej złośliwości.


Anna odetchnęła.


Nie było jej już strasznie. Tylko zimno. Zimno i pusto.


Podeszła do okna. Październikowy wieczór rozciągał po niebie szarą mgiełkę, w oddali migały światła.


Telefon zamigotał nową wiadomością.


„Ania, to nie twoja wina. Dziękuję, że powiedziałaś. Dbaj o siebie.”


Od Walerii.


Anna spojrzała na ekran, potem na swoje odbicie w szybie.


– Dbaj o siebie… – powtórzyła cicho. – A kto dbał o mnie?


Zgasiła światło, położyła się obok syna.


Minął tydzień.


Niby niewiele, a Anna zdążyła zmęczyć się tak, jakby ciągnęła wagon cegieł.


Dom stał się obcy. Cisza — wroga. A powietrze — ciężkie, jak przed burzą.


Igor wciąż tu mieszkał, na kanapie. Nie miał zamiaru się wyprowadzać. Chodził ponury, milczący, ale wściekły — było to widać w oczach.




Anna czuła — nadchodzi burza.


W piątkowy wieczór, kiedy wróciła z pracy, jego głos rozległ się po mieszkaniu:


– Musimy porozmawiać.


Zobacz więcej
Obój
Oboje
oboje
Zwierzęta domowe
animaux de compagnie
Pies domowy
chien
Z westchnieniem zdjęła kurtkę.


– Znowu?


– Tak.


Stał przy oknie, trzymając telefon.


– Byłem u prawnika – powiedział. – Mieszkanie dzieli się po połowie.


– Ty jesteś idiotą? – Anna nawet się nie powstrzymała. – Kupiłam je przed ślubem!


– To udowodnij.


– Mam dokumenty.


– Myślisz, że sąd uwierzy?


Spojrzała na niego długo, chłodno.


– Igor, mam dość. Wyprowadź się. Dzisiaj.


– Nie doczekasz się – skrzywił się. – Stąd nie pójdę. To też mój dom.


Anna nie odpowiedziała. Po prostu przeszła obok i zamknęła się w pokoju.


Stał za drzwiami. Potem czymś rzucił o ścianę — brzmiało jak rozbita filiżanka.


Kirill się obudził, zapłakał.


– Mamo, on znowu zły? – wyszeptał.


– Cii. Śpij, kochanie. Niedługo będzie cicho.


Następnego ranka drzwi otworzyły się bez pukania.


Raisa Pietrowna wpadła jak huragan. Z torbą, z wrzaskiem, z oskarżeniami.


– Co ty wyprawiasz?! – wrzeszczała od progu. – Mój syn mówi, że chcesz go wyrzucić?!


Anna odwróciła się od zlewu, gdzie zmywała naczynia.


– Dobrze mówi. Chcę.


– Bezczelna jesteś, dziewczynko! Ty tu kim w ogóle jesteś?! Dom jest jego, on tu rządzi!


– Tak? – Anna wytarła ręce, spojrzała jej prosto w oczy. – To niech płaci rachunki, kredyty i internet. Skoro taki z niego gospodarz…


– Niewdzięczna! – zapiszczała teściowa. – Mój Igoreczek stawał na głowie, żebyś wszystko miała!


– Tak? A ja myślałam, że stawał na głowie u swojej Walerii.


Raisa Pietrowna zamarła.


– Czego?


– Niczego – Anna wzięła ręcznik i ruszyła w stronę pokoju syna. – Przecież u was „wszystko dobrze”. Idźcie i załatwcie to ze swoją przyszłą synową.


Teściowa tupała nogami, potem syknęła:


– Nie daruję ci. Zgubisz mojego syna.


– On sam siebie zgubił.


Igor wybiegł z pokoju.


– Mamo, dość! – krzyknął. – Idź już!


– Nie pójdę, dopóki ona nie powie mi prosto w oczy, że przestanie cię dręczyć!


Anna odwróciła się:


– Prosto w oczy? Dobrze. Nie będę. Po prostu was oboje wyrzucę.


Raisa Pietrowna zapłonęła gniewem, wrzasnęła, Kirill zapłakał.


Anna podeszła do syna, wzięła go na ręce i wyszła z mieszkania.


Drzwi zatrzasnęły się za nią jak strzał.


Na zewnątrz wiał lodowaty wiatr. Październik dogorywał — zbliżał się listopad, krótkie dni, szarość, mokre rękawiczki i zapach zamarzniętego asfaltu.


Anna odprowadziła Kirilla do przedszkola, potem pojechała do pracy.


W metrze — ludzie, zmęczone twarze, zapach kawy z termosów, senna cisza.


W odbiciu szyby zobaczyła własne oczy — przygaszone, ale żywe. Nie złamała się. A to już coś.


W pracy szefowa poprosiła ją do siebie.


– Anna Siergiejewna – zaczęła ostrożnie – wiem, że ma pani teraz ciężki czas. Ale jest pewna możliwość, która może pani pomóc.


– Jaka możliwość?


– Nasz oddział w Kaliningradzie. Szukają tam specjalistów, zapewniają mieszkanie. Pensja wyższa. Pół roku delegacji, potem można zostać na stałe.


Anna znieruchomiała.


– Kaliningrad?..


– Tak. Proszę się zastanowić.


Skinęła głową. Wyszła z gabinetu z uczuciem, jakby ktoś zapalił w niej lampkę.


Nowe życie. Morze. Daleko od całego tego bagna.


Wieczorem w domu – znowu oni.


Igor i Raisa Pietrowna. Siedzieli przy kuchennym stole, obmyślając „plan działania”.


Anna weszła, milcząc, odstawiła torbę.


– O, przyszła – uśmiechnął się szyderczo Igor. – My tu pomyśleliśmy.


– Już się boję.


– Powinnaś mi zrekompensować szkody moralne.


Anna roześmiała się głośno.


– Co?


– Zgłoszę to do sądu – ciągnął. – Mam świadka. – Wskazał na matkę. – Widziała, jak się nade mną znęcasz.


Anna wyjęła telefon, włączyła dyktafon.


– Proszę powtórzyć – powiedziała spokojnie. – Na potrzeby nagrania.


Raisa Pietrowna zastygła.


– Czego?


– Wszystko, co przed chwilą pani powiedziała. I o „znęcaniu się” też.


– Ty to nagrywałaś?! – ryknął Igor.


– Tak – odpowiedziała po prostu. – Ostatnie cztery dni. Wszystkie wasze wizyty, wszystkie groźby. Mam cały archiwum. Chcesz posłuchać?




Włączyła nagranie.


Z głośnika poleciał głos Igora:


„Odbiorę ci wszystko! I mieszkanie, i dziecko! Jeszcze zatańczysz, zobaczysz!”


Potem głos Raisy Pietrowny:


„Ty żmijo! Takich jak ty trzeba na ulicę wyrzucać!”


Anna wyłączyła.


– Jak dla mnie, świetny materiał do sądu.


Raisa Pietrowna pobladła.


– Mam wysokie ciśnienie…


– To proszę brać tabletki – odpowiedziała chłodno Anna. – I wyjść. Oboje.


Igor podszedł blisko, syknął:


– Zapłacisz za to.


– Już nie, Igor. Już za późno.


Po pół godzinie drzwi trzasnęły — wyszli.


Anna oparła się o ścianę, wypuściła powietrze.


W mieszkaniu zrobiło się prawdziwie cicho.


Nie było głosów, nie było wrzasków.


Tylko lodówka buczała, a zegar tykał.


Następnego dnia zadzwoniła do szefowej.


– Zgadzam się – powiedziała krótko. – Kaliningrad. Kiedy wyjazd?


– Za dwa tygodnie. Da pani radę?


– Dam.


Rozwód przeprowadzono szybko.


Igor najpierw się stawiał, potem ucichł. Najwyraźniej zrozumiał, że przegrał.


Gdy Anna zasugerowała, że nagrania można przedstawić nie tylko sędzi, natychmiast przestał się rzucać.


Przyznano alimenty — śmieszne kwoty, ale jej nie chodziło o pieniądze. Najważniejsze było to, że jest wolna.


Kaliningrad powitał ich wiatrem. Słonym, ostrym, pachnącym morzem.


Kirill od pierwszego dnia był zachwycony: biegał po plaży, zbierał kamyczki, wołał do mew.


Anna stała na brzegu, patrzyła, jak fale uderzają o betonowe płyty, i po raz pierwszy od bardzo dawna czuła, że oddycha lekko.


W starym mieście wynajęli przytulne mieszkanie z widokiem na dachy. Praca jej odpowiadała, ludzie byli spokojni.


Czasem wieczorami wyjmowała telefon i przeglądała stare wiadomości.


„Oddaj konto.”


„Pożałujesz.”


„Nikomu nie jesteś potrzebna.”


Kasowała — jedno po drugim.


Teraz wiedziała: jest potrzebna. Sobie. Synowi. To wystarczy.


Pewnego dnia przyszła wiadomość.


Numer nieznany.


„Anno, dziękuję, że wszystko pani powiedziała. Urodziłam synka. Nazwałam go Lioszą. Igor zniknął, kiedy tylko się dowiedział, że nie zamierzam prosić go o pieniądze. Ale jestem szczęśliwa. Syn to najlepsze, co mam.”


Anna odpisała:


„Ja też.”


Grudzień.


Przy brzegu pojawiła się cienka warstwa lodu. Niebo niskie, ciężkie.


List z sądu przyszedł niespodziewanie:


Igor próbował odebrać mieszkanie.


Przegrał.




Sędzia odsłuchała nagrania, przejrzała dokumenty — i wydała decyzję: mieszkanie w całości należy do Anny. Co więcej, Igor ma obowiązek wypłacić odszkodowanie.


Pięćdziesiąt tysięcy.


Grosze. Ale miłe.


Anna uśmiechnęła się pod nosem. Nie z radości — z poczucia sprawiedliwości.


Nie złamała się. Nie upadła. Nie utonęła.


Wyszła na powierzchnię.


Wieczorem poszli z Kirillem nad morze.


Śnieg dopiero zaczynał prószyć — delikatny, rzadki.


Kirill ciągnął sanki, choć nie było na czym jeździć.


– Mamo, patrz! Statek! – zawołał, wskazując w dal.


W szarej mgle faktycznie płynął ogromny tankowiec, a jego światła migały jak gwiazdy.


Anna usiadła na ławce obok syna.


– Piękny, prawda?


– Mhm. A my kiedy popłyniemy statkiem?


– Latem – uśmiechnęła się. – Na pewno popłyniemy.


Objął ją za szyję, przytulił się.


Wciągnęła zapach jego włosów — ciepły, domowy, bliski.


Przed nimi było nowe życie. Bez wrzasków, bez kłamstw, bez strachu.


Tylko morze, wiatr i ona — Anna, wreszcie wolna kobieta, która wydostała się z bagna, nie czekając na cud, tylko tworząc go sama.


A gdyby ktoś ją zapytał, czy jest szczęśliwa, odpowiedziałaby prosto:


– Tak. Teraz — tak.

Ctrl
Enter
Заметили ошЫбку
Выделите текст и нажмите Ctrl+Enter
Обсудить (0)