Klara przez chwilę siedziała w milczeniu...
Klara przez chwilę siedziała w milczeniu, patrząc, jak para z czajnika unosi się powoli nad kuchenką. Kuchnia jej matki była taka sama jak zawsze — te same koronkowe firanki, ten sam okrągły drewniany stół, ten sam zapach herbaty i świeżego chleba. Kiedyś to miejsce dawało jej spokój. Dziś wydawało się obce, jakby spokój został gdzieś daleko.
— Może masz rację, mamo — powiedziała w końcu cicho. — Czuję, jakbym nie miała powietrza. Ciągle muszę być idealna — w pracy, w domu, przed Thomasem, przed jego matką... Wszyscy czegoś ode mnie chcą.
— A ty, Klara? — zapytała matka, spoglądając na nią łagodnie. — Czego ty chcesz?
Klara wzruszyła ramionami.
— Sama nie wiem. Może tylko obudzić się rano i nie czuć się winna za to, że jestem sobą.
Matka postawiła przed nią filiżankę. Słodki zapach lipowej herbaty unosił się w powietrzu.
— To znak, że czas coś zmienić, kochanie.
Klara uśmiechnęła się smutno.
— Zmienić… Łatwo powiedzieć. Thomas nie rozumie. Dla niego to normalne, że wszystko jest na mojej głowie. Uważa, że powinnam rzucić wszystko, gdy tylko jego mama przyjeżdża. Myśli, że to mój obowiązek. A kiedy odmawiam, patrzy na mnie jak na obcą.
— Może czas pozwolić mu tak patrzeć, — odpowiedziała spokojnie matka. — Ludzie, którzy są przyzwyczajeni, że zawsze dostają to, czego chcą, dopiero wtedy uczą się szacunku, gdy coś tracą.
Klara spojrzała na swoje dłonie — zadbane paznokcie, ale napięte palce.
— Boi się, że uzna mnie za wariatkę.
— Niech tak myśli. — Matka wzruszyła ramionami. — Może najwyższy czas, żeby to on bał się ciebie stracić. Ty bałaś się wystarczająco długo.
Słowa matki zapadły głęboko w serce. Klara poczuła łzy w oczach, ale nie płakała. Przez chwilę panowała cisza. Jedynie zegar na ścianie tykał powoli, jak stare serce.
Po chwili matka wstała i przyniosła małe pudełko z sypialni.
— Pamiętasz to? — zapytała, otwierając wieczko.
W środku były stare listy, pożółkłe zdjęcia i srebrny pierścionek. Klara dotknęła zdjęcia rodziców z młodości — matka uśmiechnięta, ojciec obejmujący ją ramieniem.
— Pamiętasz, co ci powiedział ojciec, zanim wyjechał za granicę? — spytała matka. — „Nikt nie ma prawa żyć twoim życiem zamiast ciebie.” Zapamiętaj to, Klara. Życie to nie obowiązek wobec innych. To twoja własna decyzja.
Te słowa trafiły ją prosto w duszę. Wstała, czując nagle, że powietrze w pokoju stało się lżejsze.
— Mamo... muszę wrócić do domu.
— Do Thomasa? — zapytała ostrożnie matka.
— Tak. Ale nie tak jak wcześniej. Nie jako kobieta, która prosi o pozwolenie, by oddychać. Tylko jako kobieta, która zrozumiała, że nie ma już czego udowadniać.
Matka uśmiechnęła się i przytuliła ją mocno.
— Idź, moje dziecko. Ale nie wracaj do niego — wróć do siebie.
Droga do domu wydawała się dłuższa niż rano. Padał lekki deszcz, a wycieraczki rytmicznie poruszały się po szybie. Klara nie włączała radia. Myślała o wszystkich chwilach, kiedy milczała, by nie robić problemów. Każde „tak”, które powiedziała, gdy chciała powiedzieć „nie”, wracało do niej jak echo.
Gdy dotarła pod blok, w oknie ich mieszkania paliło się światło. Wiedziała, że Thomas czeka. Wzięła głęboki oddech i weszła na klatkę schodową.
Zanim zdążyła zadzwonić, drzwi się otworzyły. Thomas stał w progu, zmęczony i spięty.
— W końcu! — wybuchł. — Gdzie byłaś? Moja mama płakała! Wiesz, jak się czułem?
Klara patrzyła spokojnie.
— Tak, wiem. Tak jak ja czułam się niezliczoną ilość razy — winna, zawstydzona, jakby to, że mam własne życie, było czymś złym.
Thomas spojrzał na nią z irytacją.
— Znowu te pretensje? Klara, możemy normalnie porozmawiać?
— Właśnie to robię. Rozmawiam normalnie. Bez krzyku, bez przepraszania, że istnieję.
— Czyli to wszystko moja wina, tak? — podniósł głos Thomas. — Ja jestem problemem?
— Nie, Thomas. Problemem jest to, że żyjemy jak obcy ludzie w jednym mieszkaniu. Ty w swoim świecie, ja w moim. I gdzieś po drodze zgubiliśmy to, co było między nami.
Zrobił krok w jej stronę, próbując ją dotknąć.
— Klara, proszę cię, nie rób z tego tragedii. Chcę, żeby było jak dawniej.
Klara cofnęła się o krok.
— „Jak dawniej” już nie istnieje. Nie jestem tą samą kobietą, która milczała. Nie potrafię nią być.
Po raz pierwszy Thomas wyglądał na zagubionego.
— Chcesz… się rozstać? — zapytał cicho.
Klara zawahała się chwilę.
— Nie wiem. Może to nie o rozstanie chodzi, tylko o nowy początek. O to, żebyśmy się na nowo zobaczyli — nie jako obowiązek, lecz jako ludzie. Ale jeśli ty nie chcesz się zmienić, to tak, odejdę.
Thomas westchnął, przeczesując włosy dłonią.
— Nie rozumiem, kiedy to wszystko się zmieniło...
— Nic się nie zmieniło nagle, Thomas. Po prostu dziś miałam odwagę to powiedzieć.
Zapadła cisza. Klara przeszła obok niego i usiadła na kanapie. Thomas stał w progu, bez słów.
— Jesteś zmęczona, — powiedział w końcu łagodnie. — Rozumiem.
— Nie, Thomas. Nie o zmęczenie chodzi. Chodzi o to, że przez lata żyłam jak cień. A dziś postanowiłam wyjść z cienia.
Usiadł naprzeciwko niej.
— Co mam zrobić? Powiedz.
Klara spojrzała mu w oczy.
— Zacznij mnie słuchać. Nie jak żony, która ma ci służyć. Jak człowieka, który ma głos, marzenia i prawo do własnego życia.
Thomas skinął powoli głową.
— Spróbuję.
— Nie dla mnie. Dla siebie. Może i ty jesteś więźniem oczekiwań swojej matki.
Po raz pierwszy w ich ciszy nie było złości — tylko zrozumienie.
Noc zapadła nad miastem. Klara wstała, zdjęła płaszcz i weszła do sypialni. W lustrze zobaczyła swoje odbicie — zmęczone, ale spokojne. Dawno nie czuła takiego ukojenia.
Rano słońce wlało się do pokoju przez zasłony. Thomas spał na kanapie. Na stole stała filiżanka gorącej kawy — dla niej. Obok leżała kartka: „Przepraszam. Chciałbym zacząć od nowa. Tym razem posłucham cię naprawdę.”
Klara uśmiechnęła się. Może to nie był koniec. Może to był dopiero pierwszy krok ku życiu, które naprawdę do niej należy.
Otworzyła okno. Świeże, jesienne powietrze wdarło się do pokoju, niosąc zapach mokrych liści i nowego początku. I po raz pierwszy od dawna Klara nie czuła się winna, że żyje dla siebie.
