Kontynuacja historii
Marcus wyszedł z biura później niż zwykle, z zadowolonym wyrazem twarzy, jakby cały dzień należał do niego. Nie zauważył nikogo wokół. Pracownicy wstrzymywali oddech, dopóki drzwi windy nie zamknęły się za nim. Sofia właśnie skończyła myć ostatni fragment korytarza i przez chwilę stała w ciszy, patrząc w pustkę, w zimny blask odbity w świeżym połysku podłogi. Słychać było tylko cichy szum klimatyzacji.
Tego wieczoru, w swojej maleńkiej pokoik w domu pracowniczym, usiadła na łóżku i długo patrzyła na telefon. Jej palce lekko drżały. Była przyzwyczajona do znoszenia upokorzeń, ale tego dnia coś w niej pękło. Przypominała sobie jego spojrzenie – zimne, triumfujące, nieludzkie. To już nie była tylko arogancja. To była czysta pogarda.
Wzięła głęboki oddech i wybrała numer, którego nie używała od dawna. Po kilku sygnałach odezwał się męski głos – spokojny, niski, pełen pewności.
— Sofia? — zapytał.
— Tato, — wyszeptała cicho. — Chyba potrzebuję twojej pomocy.
Następnego ranka przed budynkiem Horizon Construction zatrzymał się czarny samochód o przyciemnianych szybach. Na masce błyszczała flaga dyplomatyczna. Ochroniarz, Michael, podniósł brwi, gdy zobaczył dwóch mężczyzn w eleganckich garniturach wychodzących z auta. Jeden był starszy, o spokojnym, ale stanowczym spojrzeniu.
— Szukamy pani Sofii Marin, — powiedział ten starszy.
— Jest na trzecim piętrze, w dziale sprzątania, — odparł Michael niepewnie. — Coś się stało?
— Nie, wręcz przeciwnie, — odparł tamten z lekkim uśmiechem. — Przyszedł czas, żeby pewne rzeczy naprawić.
Tymczasem Marcus w swoim biurze krzyczał przez telefon. Kiedy sekretarka poinformowała go, że „jakieś osoby z rządu” chcą z nim rozmawiać, prychnął z ironią.
— Nie mam czasu na głupoty. Niech poczekają!
Drzwi jednak otworzyły się bez zaproszenia. Dwaj mężczyźni weszli pewnym krokiem. Atmosfera zmieniła się w jednej sekundzie. Starszy z nich wyjął legitymację.
— Ministerstwo Spraw Zagranicznych Rumunii, — powiedział spokojnie. — Panie Bennet, musimy porozmawiać o pana zachowaniu wobec pracowników, szczególnie wobec pani Sofii Marin.
Marcus roześmiał się nerwowo.
— Co? O jakim zachowaniu mowa? O jakiejś sprzątaczce? Proszę pana, chyba pan żartuje!
Wtedy do pokoju weszła Sofia. Ubrana skromnie, ale jej oczy były inne niż zwykle — pewne, spokojne, bez śladu strachu. Marcus otworzył usta, ale nie potrafił wydobyć z siebie słowa.
— Panie Bennet, — powiedziała cicho, lecz stanowczo, — zapomniał pan o czymś.
— O czym niby? — prychnął.
— O szacunku, — odparła spokojnie. — I o zwykłej ludzkiej przyzwoitości.
Drugi z mężczyzn podszedł i podał mu dokument.
— Proszę podpisać. To oficjalne zawiadomienie o zawieszeniu pana w obowiązkach. Wszczęto dochodzenie wewnętrzne.
Marcus zbielał.
— Nie macie do tego prawa! — krzyknął, zrywając się z krzesła.
Starszy mężczyzna spojrzał na niego chłodno.
— Mam, — powiedział cicho. — Jestem ambasadorem Ion Marin. Ojcem Sofii.
Zapadła cisza, która wydawała się trwać wieczność.
Marcus osunął się na krzesło, jakby grunt uciekł mu spod nóg. Sekretarka przy drzwiach zakryła usta dłonią.
Ambasador zwrócił się do córki:
— Chodź, Sofio. Nie masz już tu nic do szukania.
Sofia skinęła głową. Spojrzała po raz ostatni na biurko, przy którym tyle razy ją upokarzano. Na blacie wciąż widniała zaschnięta plama po pierwszej filiżance kawy, którą musiała sprzątać.
— Tak, tato, jestem gotowa, — odpowiedziała spokojnie.
Wyszli razem z biura. Michael, stojąc przy recepcji, uniósł kciuk i szepnął:
— Wiedziałem, że doczekasz się sprawiedliwości, dziewczyno.
Kiedy drzwi windy się zamknęły, w całym biurze zapanowała martwa cisza. Po chwili Marcus zaczął wrzeszczeć, przewracać papiery, bić pięścią w biurko — ale nikt już nie słuchał.
Kilka tygodni później firma Horizon Construction ogłosiła wewnętrzną restrukturyzację. Marcus Bennet został zwolniony „z powodów dyscyplinarnych”, a w całej spółce wprowadzono nowy kodeks etyki i ochrony pracowników.
Sofia tymczasem mieszkała w innym mieście. Zaczęła pracować w organizacji pomagającej młodym ludziom z domów dziecka znaleźć drogę w życiu. Miała własne biuro — niewielkie, jasne, z kubkiem herbaty na biurku i spokojem w oczach.
Pewnego wieczoru dostała wiadomość od Michaela:
„Pani Sofio, teraz korytarz na trzecim piętrze jest cichy i czysty jak nigdy. Ale wie pani, czego mu brakuje? Tego uśmiechu, z którym pani zawsze pracowała.”
Sofia uśmiechnęła się, odkładając telefon. Spojrzała przez okno na rozświetlone miasto. Lekki wiatr poruszył jej włosy.
Teraz jej życie nie było już o przetrwaniu. Było o wolności.
Wzięła głęboki oddech. Powietrze pachniało już nie detergentem, lecz nadzieją.
W głowie usłyszała spokojny, ciepły głos ojca:
— Nigdy nie zapominaj, kim jesteś, córko. Nawet jeśli świat próbuje uczynić z ciebie cień.
— Obiecuję, — wyszeptała.
I po raz pierwszy od bardzo dawna zasnęła z uśmiechem.
