— Moja mama przeprowadza się do nas, tak będzie jej spokojniej! — oznajmił mąż. — To jest moje mieszkanie, poszukajcie sobie innego. Nie będę mieszkać z twoją mamą — odpowiedziałam.
— Moja mama przeprowadza się do nas, tak będzie jej spokojniej! — oznajmił mąż.
— To jest moje mieszkanie, poszukajcie sobie innego. Nie będę mieszkać z twoją mamą — odpowiedziałam.
Wieczór w Moskwie zawsze nadchodził jakoś nagle. Jeszcze przed chwilą za oknem paliły się ostatnie promienie słońca, zahaczając o szklane wieżowce, a teraz — gęki, aksamitny granat, przeszyty żółtymi punktami okien i neonowych reklam.
Zobacz więcej
psem
Zwierzęta domowe
Pies domowy
animaux de compagnie
psa
Olga siedziała w ciszy swojego salonu, w swoim małym, lecz wywalczonym u chaosu świata królestwie. W ręku trzymała prawie pustą szklankę z resztką zimnej herbaty, na kolanach — laptop, po którego ekranie bezsensownie przesuwała się lista z portalu społecznościowego. Spokój. Kruchy, ale jej. Skrzypnięcie drzwiczek szafy, szelest przewracanej kartki — oto cała symfonia. Dopóki nie skrzypnęło krzesło przy drzwiach.
Maksim stał na progu. Postawa — jak u dowódcy przed decydującym szturmem. Twarz — mieszanka determinacji i tego szczególnego wyrazu, który pojawia się u człowieka pewnego, że ma rację, ale podejrzewającego, że ta jego racja zaraz wywoła huragan. Olga poczuła, jak coś zimnego i ciężkiego opada jej w dołek pod żebrami. Znajome uczucie. Przeczucie.
— Olka — zaczął, robiąc krok naprzód, ale wciąż stojąc jakby na scenie. Jego głos brzmiał nienaturalnie głośno w ciszy mieszkania. — Myślałem. Poważnie myślałem. Trzeba przewieźć mamę. Tutaj. Do nas. Do tego mieszkania.
Cisza po jego słowach nie po prostu zawisła — runęła jak betonowa płyta. Olga powoli, bardzo powoli odstawiła szklankę na stolik. Dźwięk szkła o szkło zabrzmiał jak wystrzał.
— Przewieźć? — powtórzyła, przeciągając samogłoski. Jej głos był równy, prawie beznamiętny, ale w środku wszystko zwinęło się w lodowaty, kłujący supeł. — Mamę? Twoją mamę? Tutaj? Do naszego mieszkania? Do mojego mieszkania?
— Tak! — Maksim ożywił się, przyjmując jej powtórzenie za początek dialogu, za szukanie argumentów. Zrobił krok bliżej, gestykulując. — Przecież tu będzie jej spokojniej! Pomyśl: centrum, dobry rejon, winda działa — nie to, co jej chruszczowka! Piąte piętro, bez windy, ciężko jej oddychać, serce… Ciężko jej, Olka! A tu — komfort, bezpieczeństwo! I ja obok!
Olga podniosła wzrok na męża. Oczy mu płonęły prawym synowskim ogniem. Efektownie. Ładnie. Szczerze? Możliwe. Tylko że… mieszkanie. To „nasze” mieszkanie było jej. Kupione za pieniądze zarobione w nieskończonych delegacjach i przy spalonych deadlinach, gdy Maksim szukał siebie.
Jej nerwy, jej bezsenne noce, jej rezygnacja z wyjazdu nad morze, żeby odłożyć na pierwszy wkład — wszystko to zostało włożone w te ściany, w ten remont, w każdy centymetr przestrzeni, w której wreszcie oddychała pełną piersią.
A teściowa… Anna Pietrowna… Kobieta, której samo pojawienie się przypominało przeciąg w upalny dzień — niespodziewany, natrętny i zawsze nie na miejscu. Jej „troska” o synka była doprawiona cienkim jak brzytwa jadem kierowanym w stronę synowej.
— Spokojniej, mówisz? — Olga uniosła powoli jedną brew. Jej głos pozostawał cichy, ale pojawiła się w nim stal. — Maks, przypomnij mi. Twoja mama ma swoje mieszkanie. Dwupokojowe. Całkiem przyzwoite. Tak, na obrzeżach.
Tak, piąte piętro. Bez windy — zgoda, nieidealnie. Ale to jej mieszkanie. Jej twierdza. A to… — Olga wskazała ręką pokój. — To jest moje. Moja twierdza. Zdobyta krwią i potem, jeśli zapomniałeś.
— No jak twoje! Nasze przecież! — zaprotestował Maksim, machając ręką, jakby odganiał się od prawnych szczegółów. — Jesteśmy rodziną! Jedną komórką społeczną! A mama — jest częścią rodziny! Najbliższą częścią!
— Częścią rodziny, która od dziesięciu lat z powodzeniem mieszka osobno — odparowała Olga, a w jej głosie po raz pierwszy zabrzmiała ledwie uchwytna drżenie — nie strachu, a narastającego oburzenia. — I, wiesz, dzięki Bogu! Bo twojej mamie spokojniej, kiedy jest pełnoprawną gospodynią w swojej kuchni i w swoim salonie.
A mnie jest cholernie spokojniej, kiedy ja jestem gospodynią tutaj! Wyobraź sobie, Maks, naprawdę wyobraź sobie: ona tutaj. Każdego ranka.
„Oleńka, dlaczego tak parzysz kawę? Mój synuś lubi tylko tak, nauczę cię!”
Każdego dnia.
„Maksymku, zobacz, co ona ci ugotowała? Znowu nie to, co lubisz!”
Każdego wieczoru.
„Oleńka, źle powiesiłaś zasłony, kurz będzie się zbierał! I dywan nie tam!”
To… to jest twoje wyobrażenie o spokoju? O rodzinnym szczęściu?
Maksim skrzywił się jak przy bólu zęba. Wiedział. Doskonale wiedział, że Olga nie przesadza. Mama… tak, mama była trudna. Wymagająca. Wiecznie niezadowolona.
— Olka, nie można tak cynicznie! — jego głos załamał się. — Ona się starzeje! Bardziej niż kiedyś! Potrzebuje pomocy, wsparcia! Bliskości! Żeby jej własny syn był obok, pod ręką! Nie odwiedzał co kilka dni!
— Bliskości? — Olga uśmiechnęła się sucho. Bez śladu rozbawienia. — Od jej klatki do naszej są dokładnie czterdzieści minut metrem. Linia prosta. Bez przesiadek. W godzinach szczytu — no, godzina. Maks, to nie Magadan! To Moskwa.
Gęstość zaludnienia porównywalna chyba tylko z Tokio. Jeśli jej życiowo potrzebna jest twoja fizyczna bliskość dwadzieścia cztery godziny na dobę — cóż, rozwiązanie istnieje. Proste i oczywiste. Przeprowadź się do niej. Do jej dwupokojowej chruszczowki. Miejsca wystarczy. Ty — do jednego pokoju, ona — do drugiego. Bliżej się nie da. Problem rozwiązany.
— Co?! — Maksim odskoczył, jakby ktoś go popchnął. Jego oczy rozszerzyły się z szczerego niezrozumienia i urazy. — Co ty wygadujesz?! Przecież jesteśmy parą! Mąż i żona! Powinniśmy być razem!
— Aha, para — przytaknęła Olga, a w jej oczach błysnęły lodowate iskry. — Para, w której mieszkanie mąż postanawia, bez pytania, bez rozmowy, wprowadzić swoją mamę. Tylko dlatego, że jej tam „spokojniej”. A mnie? Gdzie ja mam znaleźć to słynne „spokojnie”?
Na klatce schodowej? W piwnicy? A może będziemy się z tobą gnieździć w kuchni, podczas gdy Anna Pietrowna będzie zasiadać w naszym salonie, popijając herbatkę z mojego ulubionego serwisu i krytykując mój wybór tapet? To jest twój plan na idealne życie rodzinne?
Widziała, jak jego twarz oblewa rumieniec. Gniew? Wstyd? Zakłopotanie? Chyba wszystko naraz. Jej własny spokój był lodowaty, palący. Spokój człowieka, który widzi przepaść i stanowczo odmawia zrobienia w nią kroku.
— Ty… ty jesteś po prostu egoistką! — wyrzucił z siebie w końcu, znajdując — jak mu się zdawało — koronny argument. — Nie potrafisz pomyśleć o starej, schorowanej osobie! Tylko o sobie!
— Egoistka? — Olga wstała. Była niewysoka, ale teraz jej sylwetka wydawała się Maksimowi jednolita, niewzruszona, jak monolit. — Egoistą jest ten, kto gotów jest bez cienia wątpliwości wyrzucić żonę z jej własnego domu, z jej prawnie należnej przestrzeni, dla chwilowej wygody swojej mamusi.
Egoistą jest ten, kto nie zadał sobie trudu, żeby zapytać, omówić, zaproponować opcje — tylko po prostu oznajmił. Jak ultimatum. Jak wyrok. „Mama się przeprowadza!” Kropka. Nie, Maksim. — Zawiesiła głos, patrząc mu prosto w oczy. — Nie przeprowadza się. Ani dziś, ani jutro, ani za rok. Nigdy.
Ostro odwróciła się i podeszła do biurka, na którym stał jej laptop. Otworzyła go. Szybkie, wyraźne kliknięcia klawiatury rozbrzmiały w ciszy jak werble, kontrastując z jego ciężkim, urywanym oddechem.
— Ale… ale co w takim razie zrobić? — wymamrotał zdezorientowany Maksim. Jego bojowy zapał błyskawicznie topniał pod lodowatym prysznicem jej pewności. Stał pośrodku pokoju, który nagle wydał mu się obcy i wrogi. — Przecież nie mogę… mamy zostawić…
— Co zrobić? — Olga odwróciła ekran laptopa w jego stronę. Na ekranie jasno świeciła strona dużego serwisu z ogłoszeniami najmu i sprzedaży nieruchomości. — Jeśli Annie Pietrownie życiowo potrzebne jest mieszkać w zasięgu kilku kroków od ukochanego synusia, istnieje całkowicie logiczne i cywilizowane rozwiązanie.
Proszę bardzo. Lista wolnych mieszkań. W naszej okolicy. W sąsiednich. W piętnastu minutach spacerem. Z windą i bez. Po remoncie albo „pod wykończenie”. Droższe i tańsze. Wybierajcie do woli. Możecie nawet wynająć kawalerkę na dwójkę — ty i mama. Będziecie zupełnie blisko, jak syjamskie bliźnięta. Odpowiada wam?
Patrzyła na niego. Nie ze złością. Nie z triumfem. Z zmęczoną, lecz niewzruszoną determinacją. I gdzieś w głębi – z ledwie dostrzegalnym cieniem gorzkiego, ironicznego uśmiechu. Uśmiechu człowieka, który doskonale zna cenę słów, obietnic, a przede wszystkim — osobistych granic.
— Ty… ty mówisz serio? — Maksim wpatrywał się w ekran zasypany miniaturami mieszkań jak w coś zupełnie nie z tego świata. — Ty chcesz… żebym się wyprowadził?
— Chcę, żebyście wy — ty i twoja mama — znaleźli mieszkanie, które będzie wygodne dla was obojga — poprawiła go Olga. Jej palec lekko wystukał po touchpadzie, zaznaczając pasek wyszukiwania. — Popatrz dokładnie. Kawalerka. W tym budynku, dosłownie przez ulicę.
Widzisz? Trochę dalej, ale w nowym kompleksie — dwupokojowe. Są też studia — niewielkie, ale nowoczesne. Są opcje z meblami i bez. Filtry możesz ustawić sam — cena, piętro, odległość do metra, obecność windy. Wszystko jasne, wszystko wygodne. Zapisz, pokaż mamie. Omówcie. Wybierzcie to, co pasuje jej i tobie. Do waszych potrzeb i waszego budżetu.
Przesunęła laptop nieco bliżej krawędzi stołu, wyraźnie zapraszając go, by usiadł i zaczął przeglądać. Sama podeszła do stolika kawowego i wzięła pustą szklankę. Zimna herbata się skończyła. Tak samo jak jej cierpliwość na tym konkretnym rodzinnym froncie.
— Nie możesz tak po prostu… wystawić nas… — zaczął, ale jego głos był słaby, pozbawiony wcześniejszej pewności. — To… nieludzkie.
— Mogę — odpowiedziała Olga spokojnie. Stała do niego plecami przy kuchennej wyspie, nalewając wodę z filtra. Dźwięk lejącej się wody brzmiał wyjątkowo głośno. — I to nie jest okrucieństwo, Maks. To najwyższa forma zdrowego rozsądku. I, o dziwo, szacunku. Szacunku do mojej przestrzeni, którą tworzyłam latami.
Szacunku do naszego małżeństwa, które w takim „zatłoczonym” formacie nie przetrwałoby nawet pół roku. I nawet… szacunku do twojej mamy. Wierz mojemu doświadczeniu i zwykłej kobiecej intuicji — jej naprawdę będzie spokojniej i wygodniej we własnym, nawet wynajętym, mieszkaniu obok, niż w cudzym, gdzie gospodynią jest synowa, do której żywi… powiedzmy delikatnie: nie najcieplejsze uczucia.
I gdzie jej ukochany syn będzie wiecznie rozrywany między żoną a matką, jak między młotem a kowadłem. To czyste piekło. Dla całej trójki. Nie zamierzam wrzucać w nie ani siebie, ani ciebie, ani — tym bardziej — Anny Pietrownej. To nie życie, to nieustanne pole minowe.
Maksim milczał. Patrzył to na migoczący ekran z nieskończoną listą ogłoszeń, to na plecy żony. Jego „żelbetowa” pewność w swoją rację rozsypała się jak domek z kart.
Zobacz więcej
Pies domowy
psem
Zwierzęta domowe
psa
animaux de compagnie
Olga widziała (nawet na niego nie patrząc), jak w jego oczach migają urywki przyszłości: matczyne wieczne skargi na zdrowie, wyrzuty o brak uwagi, nierealne wymagania, awantury o brudną filiżankę albo za głośno włączony telewizor… To wszystko — ale nie w matczynym mieszkaniu, z którego mógł wyjść, tylko tutaj. Na jego terytorium. A raczej: na OLGI terytorium. Gdzie gospodynią jest ona.
— Ale… to przecież pieniądze, Olka — wykrztusił w końcu najbardziej przyziemny, oczywisty argument. — Czynsz… To stałe wydatki! Duże! A mamina emerytura…
— Więc będziecie szukać czegoś tańszego — wzruszyła ramionami Olga, wracając do salonu ze szklanką pełną wody. Usiadła naprzeciwko, ale nie na kanapie — w fotelu, tworząc wyraźny dystans. — Albo rozważycie inne opcje. Na przykład sprzedacie jej „chruszczowkę”.
Za te pieniądze można kupić porządną kawalerkę tutaj, w tej samej okolicy. Albo część środków przeznaczyć na remont jej obecnego mieszkania — zamontować wygodne poręcze na klatce, może nawet dogadać się ze wspólnotą w sprawie krzesełka-windy, jeśli się da. Opcji jest dużo. Trzeba je omawiać, analizować, liczyć. Ale nasz dom… — zrobiła łyk wody — nasz dom nie jest opcją. Ani dla niej. Ani dla nas. To aksjomat.
Wstała, odniosła szklankę do kuchni. Zatrzymała się w progu, opierając się o framugę.
— Wyślę ci link z ofertami za pięć minut. Zapisz go. Obejrzyjcie sobie na spokojnie, bez pośpiechu. Omów to z mamą. Jeśli trzeba będzie pomóc w szukaniu, analizie ofert czy nawet obejrzeniu mieszkań — powiedz.
Jako agentka nieruchomości z doświadczeniem mogę doradzić, podpowiedzieć, na co zwracać uwagę. — Zrobiła krótką pauzę. — Ale jako gospodyni tego konkretnego mieszkania…
Moja decyzja jest ostateczna i nie podlega dyskusji. Anna Pietrowna się tu nie wprowadzi. W żadnych okolicznościach. To nie kwestia emocji, Maks. To kwestia granic.
Jej ton był równie równy i spokojny jak powierzchnia wody w szklance. Bez histerii. Bez gróźb. Po prostu stwierdzenie faktu. Wyraźna granica, narysowana tytanowym markerem.
Maksim nadal stał przy stole, wpatrzony w ekran. Lista mieszkań wydawała mu się już nie ratunkiem, lecz wielkim, upokarzającym dowodem jego pomyłki.
Usłyszał, jak Olga odstawiła szklankę na kuchenną wyspę. Dźwięk był miękki, ale niezwykle ostateczny. Dźwięk zatrzaśniętych drzwi. W przenośni.
Westchnął ciężko, jakby zrzucał niewidzialny ciężar. Nie ciężar odpowiedzialności za matkę, lecz ciężar iluzji.
— Dobrze… — wymamrotał w końcu, siadając na krześle przed laptopem. Jego palce niepewnie sięgnęły do klawiatury, do myszki. — Zobaczę… co tu jest… Może faktycznie… znajdzie się coś tańszego… blisko…
Kliknął pierwszą miniaturę. Kawalerka, 35 m². Remont „euro”. Cena — jak cios w brzuch. Przełknął ślinę. — Albo… porozmawiam z mamą… o sprzedaży jej mieszkania… Chociaż ona w życiu…
Olga nie odpowiedziała. Patrzyła przez okno na bezkresne morze świateł wielkiego miasta. Jej twierdza ocalała. Dzisiejszy szturm został odparty. Wiedziała, że to nie koniec wojny. Że rozmowa Maksa z Anną Pietrowną będzie jeszcze niezłym „cyrkiem”.
Teściowa, gdy tylko узна о „linkach”, устроит истерику epickich rozmiarów, oskarżając synową o wszystkie możliwe grzechy. Że Maksim, pod naciskiem, być może jeszcze raz spróbuje wrócić do starej śpiewki. Ale Olga była gotowa.
Jej argumenty były wykute ze stali: prawo (prawo własności — dokumenty leżały w sejfie), nieubłagana logika (absolutna niemożliwość pokojowego współistnienia dwóch alfa-samic na jednym terytorium) i prosta, każdemu zrozumiała psychologia.
Anna Pietrowna pragnęła nie tyle „spokoju” czy „bliskości syna”, ile kontroli. Możliwości wpływania, rozkazywania, bycia w centrum jego życia. Oddzielne mieszkanie obok odbierało jej główny atut — status „bidnej, porzuconej staruszki, której zła synowa nie wpuszcza do jedynego synka”.
Teraz wybór należał do niej: realna wygoda i bliskość (ale bez prawa gospodarzenia w mieszkaniu Olgi) albo wieczna partyzancka wojna na cudzym terytorium, gdzie niepodzielna władza należała do Olgi.
Tydzień później.
Telefon zadzwonił niespodziewanie. Olga właśnie kończyła pisać raport. Na ekranie — zdjęcie teściowej, zrobione przez Maksa w jakimś parku. Anna Pietrowna patrzyła w obiektyw z miną osoby odwiecznie obrażonej na świat. Olga westchnęła i odebrała.
— Halo?
— Olga? Tu Anna Pietrowna. — Głos brzmiał… nietypowo powściągliwie. Prawie uprzejmie. To było niepokojące.
— Dzień dobry, Anno Pietrowno. Co się stało?
— Stało? Nic się nie stało! — fałszywa żywość. — Dzwonię do Maksa — nie odbiera. Nie wiesz, gdzie on?
— Pewnie w pracy. Albo na oglądaniu. — Olga celowo zrobiła pauzę.
— Na oglądaniu? A czego? — udawana niewinność nie wyszła. Przez ton przebijała się ciekawość i… niepokój?
— Mieszkania. W naszej okolicy. Przecież omawialiście z Maksem różne opcje, jak się przeprowadzić bliżej? Wysłał pani link. — Olga mówiła spokojnie, jakby o pogodzie.
— A… to… — po drugiej stronie coś zaszurało, jakby teściowa odsunęła telefon. — No, coś tam wysłał. Tylko te ceny! Kosmiczne! Za takie pieniądze — szkoda gadać! No i po co ja mam się wyprowadzać? W swoim mieszkaniu całe życie!
— Ale przecież chciała pani być bliżej Maksa — przypomniała Olga miękko, lecz stanowczo. — Żeby mógł być obok, pomóc. W pani chruszczowce bez windy trudno mu bywać często, sama pani mówiła. A tutaj — blisko. I pomóc, i herbatkę wypić. Bez wypraw na drugi koniec miasta.
— Taa… „blisko”… — w głosie teściowej zabrzmiała gorycz. — Blisko, ale w cudzym kącie. Za szalone pieniądze. I skąd pewność, że tam cicho, że sąsiedzi normalni? U mnie wszystko znane.
— Oczywiście, wybór należy do pani, Anno Pietrowno — odparowała Olga. — My tylko zaproponowaliśmy opcje dla pani wygody.
Jak pani zdecyduje — tak będzie. Jeśli zostanie pani w swoim mieszkaniu, Maks będzie przyjeżdżał jak dotąd. Może trochę rzadziej, ale za to z czystym sumieniem, że zaproponował rozwiązanie. Jeśli się pani jednak przeprowadzi — pomożemy z poszukiwaniami i przeprowadzką. W granicach rozsądku, rzecz jasna.
Po drugiej stronie zapadła ciężka cisza. Olga niemal czuła fizycznie, jak teściowa przeżuwa tę informację. Opcja „wprowadzić się do nich” nawet nie została wypowiedziana — została pogrzebana pod górą „linków”. I Anna Pietrowna to zrozumiała. Zrozumiała, że ten front jest dla niej zamknięty na zawsze.
— No… dobrze — mruknęła w końcu. Brzmiało to jak kapitulacja, choć niepełna. — Powiedz Maksymowi, żeby oddzwonił. Jak będzie mógł. W sprawie… tego remontu w łazience. Obiecał… a kran cieknie.
— Oczywiście przekażę — powiedziała Olga. — Do widzenia, Anno Pietrowno.
— M-m… tak. — Rozłączyła się.
Olga odłożyła telefon. Kąciki jej ust drgnęły w lekkim, prawie niewidocznym uśmiechu. Nie triumfu. Raczej zmęczonej satysfakcji. Pierwsze rozpoznanie bojem pokazało: wróg zrozumiał, że twierdza nie do zdobycia. Anna Pietrowna będzie narzekać, skarżyć się sąsiadkom, próbować naciskać na syna łzami, ale… już miotała się między strachem przed „szalonymi” cenami najmu a niechęcią do sprzedaży własnej „twierdzy”. A najważniejsze — zrozumiała, że do mieszkania Olgi nie wjedzie. W żaden sposób.
Maksim, choć narzekał na ceny, był już na kilku oględzinach. Raz nawet zabrał Olgę „jako eksperta”. Ta wskazywała milcząco na krzywe ściany, podejrzane plamy na suficie i chybotliwy balkon w „cudownej kawalerce za rozsądne pieniądze”. Maks krzywił się, ale słuchał. Szukał już nie „czegokolwiek”, ale czegoś w miarę przyzwoitego. Postęp.
Miesiąc później.
Olga siedziała na balkonie z filiżanką wieczornej herbaty (tym razem gorącej). Za oknem świeciły światła. W mieszkaniu panowała cisza. Spokój. Jej spokój. Na stoliku w salonie leżała wydrukowana umowa najmu. Nie mieszkania dla Anny Pietrowny.
Tę kawalerkę w sąsiednim bloku wynajął Maksim. „Do pracy” — burknął. „Czasem trzeba być samemu, skupić się”. Olga nie skomentowała. Wiedziała, że to jego sposób na zachowanie twarzy. I jego sposób na bycie „bliżej” matki, mając własną kryjówkę. Krok w kierunku kompromisu. Kruchy, ale krok.
Anna Pietrowna została w swojej chruszczowce. Maksim kupił jej wygodne krzesełko–podnośnik na dwa pierwsze piętra i dogadał się z sąsiadem–hydraulikiem w sprawie regularnych przeglądów.
Odwiedzał ją raz w tygodniu, czasem dwa. Bez dawnego poczucia winy i obowiązku. Bo decyzja zapadła. Niezbyt idealna, ale jedyna możliwa.
Olga dopiła herbatę. Zimne gwiazdy wysoko na niebie były tak samo wyraźne i nienaruszalne, jak granice, których udało jej się obronić. Nie krzykiem, nie histerią. Zimną herbatą, żelazną logiką i w porę wysłanym linkiem do portalu nieruchomości.
Bitwa o osobistą przestrzeń została wygrana. Nie głośno, ale na zawsze. Teatr absurdu pod tytułem „Teściowa w gościach — na zawsze” zamknął się, nim zdążył się otworzyć. Kurtyna.
