admin
Опубликовано: 19:11, 22 декабрь 2025
О скрипте

— Twoja rozpieszczona córeczka rozbiła mój służbowy laptop, bo nie spodobał jej się komentarz pod jej zdjęciem! I ty uważasz, że to normalne?

{short-story limit="540"}
— Twoja rozpieszczona córeczka rozbiła mój służbowy laptop, bo nie spodobał jej się komentarz pod jej zdjęciem! I ty uważasz, że to normalne?

— Twoja rozpieszczona córeczka rozbiła mój służbowy laptop, bo nie spodobał jej się komentarz pod jej zdjęciem! I ty uważasz, że to normalne?




— Co to jest?


Zobacz więcej
laptop
Komputer
komputer
laptopem
Laptop
Zwierzęta domowe
chien
animaux de compagnie
Pies domowy
Pytanie zabrzmiało cicho, niemal bez życia, i utonęło w ciepłym, wilgotnym powietrzu, wciąż pachnącym miętowym żelem pod prysznic. Marina stała w progu salonu, owinięta dużym białym ręcznikiem.


Krople wody spływały po jej włosach na ramiona, ale ona ich nie czuła. Całą uwagę miała skupioną na tym, co leżało na parkiecie. Jej laptop. A właściwie to, co z niego zostało. Cienka, srebrzysta obudowa była złamana na pół, wykręcona pod nienaturalnym, chrupiącym kątem.


Ekran, na którym jeszcze rano świeciły wykresy jej rocznego projektu, zamienił się w gęstą pajęczynę czarnych pęknięć, rozchodzących się z ciemnej, martwej plamy pośrodku. Leżał tam jak okaleczone ciało i od tego widoku wszystko w środku lodowato zamarło.


Obok, z rękami wsuniętymi do kieszeni wąskich dżinsów, stała Liza. Trzynastoletnia, z błyszczącą grzywką opadającą na oczy i wyrazem znudzonej wyższości na twarzy. Nie próbowała się ukryć, nie udawała skruchy. Patrzyła na Marinę z leniwym, otwartym wyzwaniem.


— To jest mój laptop. Co się z nim stało? — powtórzyła Marina. Głos zabrzmiał zaskakująco równo, jakby należał do kogoś innego. W środku wszystko ścisnęło się w ciasny, lodowaty węzeł, lecz na zewnątrz zachowywała absolutną kontrolę.


— Nie spodobał mi się — rzuciła dziewczynka i ledwie zauważalnie wzruszyła ramionami. Kącik jej ust drgnął w zalążku uśmiechu.


W tej chwili do pokoju wpadł Oleg. Przyciągnęła go nie wrzawa, lecz ogłuszająca, napięta cisza wisząca w powietrzu. W domowej koszulce, potargany po popołudniowej drzemce na kanapie, przerzucił wzrok od zmasakrowanego sprzętu na żonę, a potem na córkę. I w tej samej sekundzie dokonał wyboru. Zrobił krok naprzód i stanął między nimi, jak żywa tarcza, zasłaniając Lizę.


— Lizuniu, no po co tak? Marina, przecież ona nie ze złości…


— Nie ze złości? — Marina przeniosła na niego wzrok i nie zostało w nim ani kropli dawnego ciepła. — Oleg, ona zniszczyła moją pracę. Roczny projekt. Wszystko, nad czym harowałam przez ostatnie dwanaście miesięcy, było tam. Zdajesz sobie z tego sprawę?


— No, nie od razu tak… Ma trudny wiek, jest impulsywna. Rozumiesz? Ona po prostu nie pomyślała! — mówił szybko, nerwowo, rozkładając ręce, jakby próbował rozproszyć gęstniejącą w pokoju katastrofę. Na jego twarzy widać było irytację, ale nie wobec córki, tylko wobec samej sytuacji. — Liza, przeproś Marinę.


Dziewczynka demonstracyjnie prychnęła i odwróciła się do okna. Całym sobą dawała do zrozumienia, że ta farsa ją męczy.


I wtedy Marinę przebiło. Nie histerycznym krzykiem. Jej głos stał się niższy, twardszy, zabrzmiał w nim metal chłodnej, zdestylowanej wściekłości.


— Twoja rozpieszczona córeczka rozbiła mój służbowy laptop, bo nie spodobał jej się komentarz pod jej zdjęciem! A ty uważasz, że to normalne?


— Przestań na nią krzyczeć! — natychmiast wybuchł Oleg, na jego twarzy wystąpiły czerwone plamy. Zrobił jeszcze jeden krok w jej stronę, skracając dystans. — Nie pozwolę ci wrzeszczeć na moje dziecko! No, rozbiła i rozbiła! Sprzęt to rzecz nabywalna, kupimy nowy!


Słowo „kupimy” było ostatnią kroplą, tym kamieniem, który wywołał lawinę. Zabrzmiało jak policzek. On niczego nie zrozumiał. Nigdy nie rozumiał. Marina powoli, niemal rytualnie, zacisnęła węzeł ręcznika.


— Kupisz. Ty i twoja córka. A na razie oboje wynoście się z MOJEGO domu.


Oleg znieruchomiał. Patrzył na nią tak, jakby nagle zaczęła mówić w obcym, groźnym języku.


— Co? Ty… ty nas wyrzucasz? Z powodu jakiegoś gratka?


— To nie grat. To moje życie, które twoje „skarbie” właśnie próbowało zniszczyć przy twojej milczącej aprobacie. I nie zamierzam żyć z człowiekiem, który to popiera. Macie dokładnie godzinę, żeby spakować swoje rzeczy.


Odwróciła się i spojrzała na duży zegar ścienny. Jej twarz była jak gipsowa maska — ani jednej zbędnej emocji, ani jednego drgnienia mięśnia.


— Jeśli za sześćdziesiąt minut wciąż będziecie tutaj, po prostu wezwę fachowca i zmienię zamki. I uwierz mi, zrobię to. A teraz idźcie. Czas start.


Oleg stał jak wryty, z półotwartymi ustami. Patrzył, jak Marina, nie obdarzywszy go już ani jednym spojrzeniem, odwraca się i spokojnie idzie do sypialni. Jej mokre plecy z wyraźnie rysującymi się kręgami i ciasno zawiązany ręcznik wyglądały jak zbroja. W jej ruchach nie było ani pośpiechu, ani nerwowości. To był metodyczny, wyważony spokój człowieka, który podjął ostateczną decyzję. Właśnie ten spokój przestraszył go bardziej niż jakikolwiek krzyk.


— Zwariowałaś? Marina! — wreszcie odzyskał mowę i ruszył za nią, zostawiając Lizę samą w salonie z rozbitym laptopem. — Chcesz zniszczyć naszą rodzinę przez kawałek plastiku? Słyszysz w ogóle, co mówisz?


Marina weszła do sypialni i podeszła do szafy. Nie odpowiedziała. Po prostu zdjęła z wieszaka czarne dżinsy i szary golf. Jej milczenie działało na Olega jak rozżarzony metal. Był przyzwyczajony, że da się ją nacisnąć, przekonać, wmówić jej winę. Ale teraz mówił jak do ściany.


— Mówię do ciebie! Nie masz prawa tak postępować! Ona jest dzieckiem! Dzieci czasem robią głupoty! Zadaniem dorosłych jest być mądrzejszymi, a nie wyrzucać je na ulicę!


Ściągnęła z siebie wilgotny ręcznik i rzuciła go na krzesło. Przez sekundę jej nagość ukazała się przed nim nie jako coś intymnego i pożądanego, lecz jako symbol absolutnej bezbronności, której nie zamierzała już ani ukrywać, ani bronić. Szybko się ubrała. Czarne dżinsy, szary golf. Prosty, niemal żałobny uniform.




— To nie jest głupota, Oleg. To jest czyn. A każdy czyn ma swoje konsekwencje. Powinna była nauczyć się tego znacznie wcześniej, ale ty zrobiłeś wszystko, żeby do tego nie doszło.


— A co ty w ogóle o niej wiesz?! — jego głos zaczął przechodzić w piskliwy falset. — Nigdy jej nie kochałaś! Zawsze patrzyłaś na nią jak na przeszkodę! Po prostu potrzebowałaś pretekstu, żeby się jej pozbyć — i go znalazłaś!


Marina odwróciła się do niego. Już zaczesała mokre włosy do tyłu, a jej twarz wydawała się surowa i obca.


— Nie mam obowiązku jej kochać. Ale wymagałam szacunku. Do mnie, do mojej pracy, do rzeczy w tym domu. Nie potrafiłeś jej tego wytłumaczyć. W takim razie teraz ja wytłumaczę to wam obojgu.


Z sąsiedniego pokoju dobiegł dźwięk gwałtownie wysuniętej szuflady. Liza najwyraźniej wszystko usłyszała. Oleg odwrócił się, jego twarz wykrzywiła się. Chciał rzucić się do córki, pocieszać ją, chronić przed „złą macochą”, ale Marina go uprzedziła.


— Nie przeszkadzaj jej. Niech się pakuje. Zostało wam czterdzieści pięć minut.


W tej chwili w drzwiach sypialni pojawiła się Liza. W uszach miała słuchawki, z których dobiegało agresywne, rytmiczne dudnienie. W rękach trzymała jaskrawy plecak, do którego z ostentacyjną pogardą wciskała jakieś rzeczy.


Spojrzała na Marinę, potem na ojca — a na jej ustach błąkał się bezczelny, triumfalny uśmiech. Delektowała się tym, co się działo. Ta awantura była jej zwycięstwem, jej show.


— Tato, idziesz? Mam dość tego domu — powiedziała na tyle głośno, by przekrzyczeć muzykę w słuchawkach.


Oleg spojrzał na triumfującą córkę, potem na zimną, nieprzeniknioną twarz żony. Jego świat — tak wygodny i zrozumiały — rozpadał się na jego oczach. Podjął ostatnią, desperacką próbę zagrania na litości.


— A dokąd my pójdziemy? Powiedz tylko — dokąd mamy iść w środku nocy? Pomyślałaś o tym?


Marina podeszła do komody i wzięła do ręki telefon. Nawet na niego nie spojrzała.


— To nie mój problem, Oleg. To wasz. Ty jesteś ojcem. Ty ponosisz za nią odpowiedzialność. Więc zacznij ją ponosić. Właśnie teraz. Czterdzieści minut.


Zobacz więcej
komputer
Laptop
laptop
laptopem
Komputer
animaux de compagnie
Zwierzęta domowe
chien
Pies domowy
Zrozumiawszy, że jego taktyka moralnego oburzenia i grania na współczuciu nie zadziałała, Oleg gwałtownie zmienił ton. Podszedł do Mariny; jego twarz z gniewnej stała się błagalna, niemal cierpiętnicza. Spróbował chwycić ją za rękę, lecz ona odsunęła się tak instynktownie, jak cofa się dłoń od ognia.


— Mariś, posłuchaj. No proszę, nie róbmy tego w ten sposób. Przypomnij sobie, jak to się zaczęło. Przypomnij sobie nas. Przecież się kochamy. Czy naprawdę jakiś głupi wybryk dziecka może przekreślić wszystko, co było między nami?


Mówił cicho, śliskim, perswazyjnym tonem, używając zdrobniałej formy jej imienia — czego nie robił od wielu miesięcy. To była jego stara, sprawdzona sztuczka: odwołać się do przeszłości, do czasów, gdy patrzyła na niego z zachwytem i była gotowa wybaczyć wszystko za jeden uśmiech. Próbował obudzić tamtą kobietę, ale ona była martwa. Jej prochy leżały na podłodze salonu razem ze szczątkami jej projektu.


— Przeszłości nie ma, Oleg. Została zniszczona pół godziny temu. Jest tylko teraźniejszość, w której bronisz osoby, która zniszczyła moją pracę, i próbujesz zrobić winną mnie.


— Ja nie próbuję! Ja tylko chcę, żebyś zrozumiała! Ona jest częścią mnie! Kochając mnie, powinnaś była przyjąć także ją!


Marina gorzko się uśmiechnęła. Bez słowa minęła go i poszła do przedpokoju. Oleg ruszył za nią; w jego oczach błysnęła słaba nadzieja. Może zmieniła zdanie? Może po prostu poszła napić się wody, uspokoić się — i ten koszmar się skończy?


Ale ona podeszła do wieszaka na klucze przy drzwiach wejściowych. Na osobnym haczyku wisiał pęk z brelokiem od jej samochodu. Używał go przez ostatnie dwa lata — swój dawno sprzedał, obiecując, że jego nowy projekt „zaraz wypali”.


Zdjęła klucze. Metal zimno zadźwięczał w ciszy mieszkania. Wyciągnęła rękę — nie do niego — tylko schowała klucze do kieszeni dżinsów.


— Co ty robisz? — zapytał oszołomiony.


— Zabieram swoje. Chyba nie myślałeś, że pojedziesz moim samochodem? Masz trzydzieści minut, żeby wezwać taksówkę.


Jego twarz się wydłużyła. To był cios poniżej pasa. Jedno to wyrzucić z domu. Co innego — pozbawić go zwykłych wygód, symbolu jego statusu.


— Ale… jak ja…


— To twoje problemy — ucięła. I jakby coś sobie przypomniała, dodała: — A, tak. Właśnie odwołałam nasz urlop. Pieniądze wrócą na moją kartę w ciągu tygodnia. Więc nie musisz sobie zawracać głowy myślami o morzu. Będzie więcej czasu, żeby pomyśleć o wychowaniu córki.




To nie było już zwykłe wyrzucenie. To było metodyczne, bezlitosne odcinanie go od wszystkiego, co składało się na jego wygodne życie. Od domu, od transportu, od przyszłości.


Oleg patrzył na nią, a w jego spojrzeniu było nie tylko rozpacz, lecz także zwierzęcy strach. Zrozumiał, że ona nie żartuje. Paliła mosty — i robiła to z lodowatym, przerażającym spokojem.


Gdy stali w przedpokoju, Liza, zorientowawszy się, że uwaga dorosłych jest odwrócona, zagrała swój finałowy akord. Wymknęła się ze swojego pokoju, trzymając w ręku jaskrawoczerwoną szminkę Mariny, którą ukradła z toaletki.


Podeszła do dużej, jasnej ściany w salonie — tej samej, którą razem malowali rok temu — i szerokimi, ohydnymi literami napisała jedno słowo: „SUKA”.


Skończywszy, z trzaskiem zamknęła skuwkę, rzuciła szminkę na podłogę i z wyzywającą miną wróciła do swojego pokoju.


Gdy Marina i Oleg wrócili do salonu, oboje znieruchomieli. Szkarłatny, tłusty napis płonął na ścianie jak niezabliźniona rana. Było w tym coś tak dziecinnego, tak prymitywnego i zarazem tak potwornego w swojej dosłowności. To było ostateczne wypowiedzenie wojny…


Oleg odwrócił się do Mariny. Chciał coś powiedzieć, coś krzyknąć, usprawiedliwić się, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Spojrzał na napis, potem na rozbity laptop i zrozumiał, że przegrał. Ostatecznie i bezpowrotnie.


Marina natomiast patrzyła na ścianę bez cienia emocji. To ostatnie zniewagi nie były już w stanie sprawić jej bólu. Jedynie potwierdziły jej rację. Powoli odwróciła głowę w stronę Olega.


— Dwadzieścia minut.


Pozostałe dwadzieścia minut ciągnęły się w gęstej, lepkiej ciszy. Oleg nie próbował już ani namawiać, ani grozić. W milczeniu krążył między sypialnią a korytarzem, wynosząc swoje rzeczy. Stary sportowy worek, którego Marina zawsze nienawidziła, kilka toreb z butami. Liza przeciwnie — działała z hałaśliwą, demonstracyjną energią. Co chwilę wychodziła ze swojego pokoju, by dorzucić do wspólnej sterty przy drzwiach jakąś rzecz: deskorolkę, głośnik, stos komiksów. Każdemu jej wyjściu towarzyszyło pogardliwe spojrzenie rzucone w stronę Mariny, która wciąż stała pośrodku salonu, jakby zamieniła się w nieruchomy posąg.


W końcu wszystko było gotowe. Przy drzwiach wejściowych piętrzyła się ohydna góra ich rzeczy. Oleg założył kurtkę i nerwowo szarpnął suwak. Czas minął. Spojrzał na czerwone litery na ścianie, potem na Marinę. Jego twarz, dotąd zagubiona i błagalna, stwardniała. Cała jego słabość, cały infantylizm wyparowały, ustępując miejsca czystej, skoncentrowanej wściekłości upokorzonego człowieka.


— Zadowolona? — syknął. — Osiągnęłaś swoje? Zniszczyłaś wszystko. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa tutaj sama, w swoim sterylnym mieszkaniu, ze swoimi wykresami i planami.


Marina milczała. Po prostu na niego patrzyła — a ten pusty, spokojny wzrok doprowadzał go do szału bardziej niż jakikolwiek krzyk.


— Nigdy nikogo nie kochałaś poza swoją pracą. Nie jesteś kobietą, jesteś robotem, mechanizmem do osiągania celów. Myślałem, że zdołam cię ogrzać, uczynić człowiekiem. Jakim byłem idiotą! Tobie nie jest potrzebny mąż — tobie potrzebny jest kolejny gadżet. No cóż, gratuluję. Właśnie zaktualizowałaś system, pozbywając się zbędnych użytkowników.


Wypluwał słowa jak jad, próbując zranić, trafić w samo serce. Liza, stojąca obok ojca, wyczuła jego ton i natychmiast się przyłączyła.


— Cieszę się, że odchodzimy! Nienawidzę ciebie i twojego głupiego domu! Specjalnie zepsułam twój komputer! I jeszcze raz go zepsuję, jeśli tylko go zobaczę! — krzyknęła z dziecięcym, a przez to jeszcze bardziej odrażającym okrucieństwem. — Moja mama była sto razy lepsza od ciebie!


Oleg położył córce rękę na ramieniu. Nie był to gest pocieszenia, lecz aprobaty. Stali oboje — jeden front urazy i nienawiści, wymierzony przeciwko niej jednej.


— Jeszcze tego pożałujesz, Marino — powiedział Oleg już spokojniej, z nutą satysfakcji w głosie. — Kiedy będziesz siedzieć tu sama, w ciszy, zrozumiesz, co straciłaś. Ale będzie za późno. Nikomu nie jest potrzebna taka oschła, bezduszna baba.




Zrobił pauzę, czekając na jej reakcję. Na łzy, krzyk, cokolwiek. Ale ona nadal milczała. Wtedy wykonał ostatni cios.


— Chodź, Liza. Nie ma tu już na co patrzeć.


Odwrócili się w stronę drzwi. I dopiero wtedy Marina się odezwała. Jej głos zabrzmiał tak samo równo i chłodno jak na samym początku.


— Wiesz, Oleg, jestem jej nawet wdzięczna.


Oboje znieruchomieli i powoli się odwrócili. Na twarzy Olega pojawiło się zdumienie.


— Ona rozbiła tylko laptop. To sprzęt, dane, które da się odzyskać. A ty przez wszystkie te lata nie potrafiłeś rozbić w niej jej egoizmu i rozpieszczenia, żeby złożyć z niej człowieka.


Przeniosła wzrok z ojca na córkę. W jej oczach nie było ani nienawiści, ani litości. Tylko stwierdzenie faktu.


— Więc zabierz swój najbardziej nieudany projekt. I nigdy więcej nie przyprowadzaj go do mojego domu.


Patrzyła, jak twarz Olega się wykrzywia, jak otwiera usta, by odpowiedzieć, ale nie znajduje słów. To ostatnie zdanie trafiło w samo sedno — rozbroiło go i zniszczyło ostatecznie.


Nie czekając na odpowiedź, Marina podeszła do drzwi, otworzyła je i odsunęła się, robiąc im miejsce. Wyszli, wlokąc za sobą swoje rzeczy. Nie patrzyła za nimi. Po prostu zamknęła za nimi drzwi — i w ciszy mieszkania wyraźnie rozległ się klik zamka, przekręcanego jej pewną, nie drżącą dłonią…

Ctrl
Enter
Заметили ошЫбку
Выделите текст и нажмите Ctrl+Enter
Обсудить (0)