Anna wyszła z jadalni, nie oglądając się za siebie...
Anna wyszła z jadalni, nie oglądając się za siebie. Kroki dudniły o drewnianą podłogę, a w powietrzu wciąż wisiał zapach ryby i wina. Za jej plecami panowała cisza, tylko sztućce zderzały się o porcelanę, a Daniel oddychał ciężko. Margaret siedziała spokojnie w fotelu, poprawiając szal na ramionach z wyrazem triumfu na twarzy.
Anna zatrzymała się przy drzwiach, próbując opanować drżenie rąk. Kiedy się odezwała, jej głos był zaskakująco spokojny:
— Daniel, porozmawiamy jutro. Bez niej.
— Anna… proszę, nie rób sceny, — mruknął zmęczony.
— To nie scena, — przerwała mu chłodno. — To nasze życie. A może już tylko jego resztki.
Wzięła płaszcz, sięgnęła po torebkę. Zanim wyszła, spojrzała jeszcze na niego. W jego oczach było coś obcego — nie miłość, nie złość, tylko wstyd.
Margaret uniosła filiżankę i upiła łyk herbaty.
— Jeśli teraz wyjdzie, nie czekaj, że wróci. Kobiety, które trzaskają drzwiami, rzadko potrafią je ponownie otworzyć.
Drzwi zatrzasnęły się głośno.
Noc była chłodna, mżawka delikatnie uderzała o asfalt. Anna szła powoli, nie patrząc dokąd. Powietrze paliło ją w płucach, ale w sercu czuła coś na kształt ulgi. Po raz pierwszy od dawna nie musiała się tłumaczyć.
Zatrzymała się pod latarnią i wyjęła telefon. Nie wiedziała, do kogo zadzwonić. Matka? Przyjaciółka? Każde słowo, jakie mogłaby powiedzieć, brzmiało jak kłamstwo. „Wszystko dobrze”, pomyślała. „Tylko że nie.”
Światła miasta odbijały się w kałużach, tworząc złote plamy. Anna wytarła łzy rękawem i ruszyła przed siebie.
W mieszkaniu panowała cisza. Daniel siedział przy oknie, wpatrując się w uliczne latarnie. Margaret spokojnie zbierała talerze.
— Widzisz? — powiedziała cicho. — Nie jest stabilna. Nigdy nie była.
— Mamo, proszę… nie teraz.
— Powinieneś zobaczyć prawdę, Danielu. Ona cię kontroluje. Upokarza. Zablokowała konto, zabrała ci samochód. To nie żona, to strażnik.
— To kobieta, która ma dość, — wyszeptał.
Margaret uniosła wzrok.
— Co powiedziałeś?
— Powiedziałem, że może wreszcie się zmęczyła. Może chciała, żebyś ją choć raz potraktowała jak człowieka, a nie rywalkę.
— Jak śmiesz?! — uniosła głos. — Rozmawiasz tak ze swoją matką?
— Tak, bo mówisz jak ktoś, kto zapomniał, że miłość nie daje prawa do władzy.
Margaret zesztywniała.
— W porządku, idź do niej. Ale kiedy cię zrani, nie wracaj.
Daniel wstał, wziął kurtkę i wyszedł bez słowa.
Anna siedziała w małej kawiarni na rogu. Płaszcz miała przemoczoną, włosy przyklejone do twarzy. W dłoniach trzymała filiżankę z parującą kawą. Słuchała stukotu deszczu o szybę i myślała, ile razy można zacząć wszystko od nowa, zanim zabraknie siły.
Drzwi kawiarni otworzyły się. Wszedł Daniel, z twarzą mokrą od deszczu. Gdy ją zobaczył, na moment zamarł.
— Szukałem cię, — powiedział cicho. — Nie odchodź tak.
— Nie odeszłam. Tylko przestałam walczyć.
Usiadł naprzeciwko niej. Między nimi unosiła się para z kawy, jak cienka mgła.
— Nie chciałem cię zranić.
— Ale pozwoliłeś, by to robiła twoja matka. Własnymi słowami, twoim milczeniem. Zawsze byłam sama w tej walce.
Daniel spuścił głowę.
— Bałem się wybierać. Myślałem, że jak milczę, to wszyscy będą zadowoleni.
— I co? — zapytała spokojnie. — Kto jest zadowolony teraz?
Nie odpowiedział. Tylko wyciągnął rękę przez stół.
— Daj mi jeszcze jedną szansę. Nie na słowa, na czyny.
Anna spojrzała mu w oczy. Widział tam ból, ale też coś innego — pokorę.
— Jeśli chcesz to naprawić, zacznij od niej. Od granic. Potem zobaczymy, czy jeszcze istnieje „my”.
Wstała i wyszła na deszcz. Daniel został, wpatrując się w jej pustą filiżankę.
Margaret siedziała sama w salonie. Telewizor był włączony, ale bez dźwięku. Na stole leżało stare zdjęcie: Daniel jako dziecko, śmiejący się w jej ramionach.
Pierwszy raz od dawna poczuła coś dziwnego — nie dumę, nie złość, tylko pustkę.
„Może przesadziłam,” pomyślała, ale zaraz odepchnęła tę myśl.
Drzwi się otworzyły. Daniel wszedł, przemoczony, z oczami zmęczonymi, ale spokojnymi.
— Mamo, musimy porozmawiać.
— O czym?
— O tym, że twoja miłość mnie dusi.
Margaret uniosła brwi.
— Dusi? Ja cię całe życie chroniłam.
— Tak. Ale teraz muszę żyć sam. I jeśli będę musiał wybierać, wybiorę ją.
Słowa zawisły w powietrzu jak nóż.
Margaret chciała odpowiedzieć, ale nie znalazła żadnych słów. Daniel wyszedł, zostawiając za sobą tylko echo kroków.
Anna otworzyła drzwi, gdy usłyszała dzwonek. Stał tam — przemoczony, z oczami pełnymi lęku i szczerości.
— Nie przyniosłem kwiatów, — powiedział. — Tylko prawdę.
Anna uśmiechnęła się smutno.
— Czasem prawda boli bardziej niż kłamstwo.
— To pozwól mi boleć razem z tobą.
Przez chwilę milczeli. Potem odsunęła się, by mógł wejść. W powietrzu unosił się zapach deszczu i niedopitej kawy.
I po raz pierwszy od dawna, cisza między nimi nie była rozstaniem — tylko początkiem.
